Relacje uczestników

Stanisław Staniewski, lat 63
GDYNIA

Wyjechać,
wyjść z domu,
zanurzyć się w codziennym świecie,
odbierać różne wydarzenia,
spostrzegać drobiazgi i różne sytuacje,
rozmawiać ze spotkanymi ludźmi,
dotykać różnych rzeczy, różnych spraw – jednocześnie zachowując czujność i otwartość wobec wszystkich i wszystkiego
Ryszard Kapuściński, Lapidaria

Najważniejsze jest TERAZ i trzeba nie bać się wyssać to TERAZ do końca, potem odrzucić i zastanowić się, jak by następne teraz najlepiej wykorzystać.
Andrzej Bobkowski, Szkice piórkiem

12 czerwca usłyszałem w Programie I Polskiego Radia rozmowę redaktor Beaty Pawlikowskiej z Waldemarem Grabką (uczestnikiem Great Millenium Peace Ride 1998-2000) o planowanej wyprawie rowerowej z Gdańska do Odessy. Serce zabiło mi mocniej! Od pięciu lat, to jest od czasu przejścia na emeryturę, jeżdżę rowerem, ale samotnie. Były to zazwyczaj jedno lub kilkudniowe wyjazdy na Kaszuby, w Bory Tucholskie i w Dolinę Słupi. Uwielbiam te samotne rowerowe wyjazdy i spotkania z mieszkańcami mijanych wsi i miasteczek. Ale teraz chciałem doświadczyć radości ze wspólnego wędrowania. W ciągu jednej chwili podjąłem decyzję: JADĘ. Ze względów rodzinnych mogłem wziąć udział tylko na trasie polskiej z Gdańska do Zwierzyńca. Byłem najstarszym uczestnikiem.

Co zapamiętałem z wyprawy?
• LUDZIE – spotkania z drugim człowiekiem, to cudowne doświadczenie każdego dnia wyprawy.
• RADOŚĆ z pokonywania własnych słabości.
• WCHŁANIANIE w siebie krajobrazów, zapachów, dźwięków.
• KLASZTORY i miejsca kultu religijnego różnych wyznań (Kodeń, Kostomłoty, Pratulin, Jabłeczna, Kruszyniany, Święta Lipka, Grabarka).
• RADOŚĆ – każdego rana, gdy wsiadałem na rower, czułem smak życia, także w upale, kurzu i deszczu (w 1998 roku miałem zawał serca).
• WSPANIAŁĄ atmosferę w grupie.
Trochę smutno mi było, gdy po siedemnastu dniach na szlaku (1100km) żegnałem się z grupą. Wspólne bycie razem w radościach i trudach, wzajemna życzliwość zrobiły swoje. Oczy trochę zamgliły się. Trzeba było wracać do domu.

Z uczestników najbardziej utkwili mi w pamięci:
• dwie Niemki Katarzyny ciekawe wszystkiego – zawsze przyjeżdżały na nocleg ostatnie, aby być na szlaku najdłużej i najwięcej zobaczyć;
• Szczepan – skromnie wyposażony, jadący na zwykłym rowerze bez przekładni, wytrwały w jeździe, ciekaw jestem jak daleko zajechał na tym „rowerku”;
• Ewa – wspaniała organizatorka wyprawy;
• Ania i Ela wspomagające uczestników wyprawy i czuwające, aby nic złego nie wydarzyło się na trasie;
• Monika i Joasia – szczupłe i drobne dziewczyny o żelaznej kondycji;
• Bartek (student) i Jarek (gimnazjalista) – zawsze chętni do pomocy w razie awarii roweru;
• sympatyczny kierowca Paweł, wiozący nasze bagaże;
• Janek i Mieczysław – którzy dopiero zaczynają przygodę z rowerem.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników BC 2005!

Natalia Gieczonis, lat 22
JELENIA GÓRA

Dowiedziałam się o CROTO-wyprawie całkiem przypadkowo. Siedziałam przy kompie, szukając ciekawych wypraw rowerowych i tak trafiłam na stronę CROTOS-u. Zapaliłam się bardzo, namówiłam Wojtka [Czyżyka] i już miesiąc później byliśmy uczestnikami CROTO-wyprawy 2005.
Postanowiliśmy dołączyć w Zamościu i dotrwać do końca, czyli do samej Odessy. Udało się! Mój licznik pokazywał około 2200 km.
Najbardziej w pamięci utkwiły nam piękne górskie krajobrazy, długie podjazdy i zjazdy, krowy na drogach, kible-narciarze o nieziemskich aromatach, dziury na drogach, góry arbuzów i melonów, mołdawskie winko domowej roboty, huculskie tańce i pyszne sery „warkocze” oraz to, że często nie było się gdzie umyć i trzeba było korzystać z butelki wody mineralnej. No i częste pytanie miejscowej ludności: kto w ogóle nam kazał jechać tyle kilometrów?
Ale impreza była świetna. Tęsknie za CROTO-klimatem, a wyprawa śni mi się po nocach. Mam nadzieję, że za rok też uda mi się dołączyć do tej szalonej imprezy.
Pozdrawiam wszystkich uczestników i organizatorów!

Agnieszka Martinka
LUBLIN

Do grupy miłośników welocypedów dołączyłam w Hrebennem i jadąc raz w upale, raz w deszczu, przeważnie pod górę i po kamieniach, rzadziej z góry czy po asfalcie, zawsze pod wiatr, często po nocy (mea culpa), dojechałam do Odessy, pokonując ponad 2100 km w ciągu 23 dni pedałowania przez Ukrainę, Mołdawię i Gagauzję. Miałam też czas na zdobycie Howerli (2060 m n.p.m.), wyprawę na połoninę po bryndzę, smakowanie solianki, barszczu ukraińskiego, kuleszy i wina, zwiedzanie Lwowa, Drohobycza, Truskawca, Czerniowiec, Chocimia, Żwańca, Kamieńca Podolskiego, Białogrodu, Odessy, przeróżnych cerkwi, kościołów, cmentarzy, muzeów, pływanie łodzią po Dniestrze, po kanałach Wiłkowa, statkiem po Dunaju oraz, co może najważniejsze, na rozmowy z ludźmi…
Z podziękowaniem dla Organizatorów i globtroterskim ukłonem.

Wiktor Zduniak, lat 55
PŁOCK

Byłem z Wami zaledwie dziesięć dni na Ukrainie, a wrażeń natłok. Więcej niż z kilku ostatnich urlopów razem wziętych. Pełen relaks, a jednocześnie koncentracja, bo jednak musisz dojechać. Wysiłek wyczynowego sportowca przy pokonywaniu kolejnych „pierewałów”, ale za chwilę możesz usiąść jak włóczęga i rozkoszować się widokami. Sam decydujesz, kiedy jechać dalej.
Właściwie wszystko można zapisać po stronie zysków. Pełne zrozumienie przez współuczestników, wzajemna tolerancja, grzeczność, cechy o które tak trudno w codziennym życiu, a podczas wyprawy będące normą. Przebywanie z tym kapitałem osobowości może naprawdę imponować.
Inne zagadnienie to Ukraina, którą zwiedzałem po raz pierwszy. Kraj ciekawy swoją różnorodnością, kraj ludzi sympatycznych i życzliwych, w moim odczuciu bezpieczny. Czyż w Polsce kobieta może sobie pozwolić na samotne podróżowanie rowerem przez las?
Cieszę się, że nie zawieszacie działalności i myślicie już o przyszłym roku.
Gdyby nie to, że w kieszeni płótno, to oczywiście zaproponowałbym Syberię. Jednak tę odłóżmy na później, ja dołączę do innej ciekawej propozycji.
Dziękując za piękne chwile, jednocześnie pozdrawiam.
P.S. Aha, po stronie strat proszę dopisać moje czarne… spodenki (kolarskie).

Roman Filimon, lat 70
WARSZAWA

Moje nadwrażenia z niezwykłej wyprawy rowerowej to: podziw dla ludzi, których nie zrażają przeciwności matki natury, losu, techniczne, organizacyjne i pokonują je z nieprzymuszonej woli. Jadą setki kilometrów na rowerach w strugach deszczu, w ciemnościach nocy, bez znajomości terenu, bez możliwości spytania o drogę, tylko z nadzieją dotarcia do celu.
Chcąc wziąć udział w CROTO-wyprawie, o której poinformował mnie syn, buszujący po internecie i znający moje rowerowe wyczyny, dołączyłem do grupy na ostatnie pięć ukraińskich etapów. Goniąc grupę samochodem przed moim pierwszym etapem, spotkałem na trasie rajdu małą grupę na rowerach. Z wygodnego, suchego siedzenia auta, w zachodzącym, niewidocznym słońcu zobaczyłem przemoczonych uczestników wyprawy. Wyprzedzając ich, dogoniłem czołówkę i za pilotującą ich policją, z rowerem na dachu samochodu, w deszczu, po bezdrożach, rozmytych polnych ścieżkach, po około 10 km dotarliśmy do miejsca noclegu. Jak tamci trafili? A trafili. Bardzo późno, ale trafili i tak było do ostatniego etapu.
Największym dla mnie przeżyciem był pionierski, wręcz traperski charakter wyprawy od Bałtyku do Morza Czarnego. Wszystkie rajdy, w których uczestniczyłem, były wygodniutko organizowane, od pilota, którego nie można było wyprzedzać, „zamka”, który zamykał rajd i który nie mógł nikogo wyprzedzać, do gwarancji pomocy technicznej, socjalnej, organizacyjnej. To było regułą. CROTOS nie rozpieszcza – jedź tędy, spotykamy się tu, w szczerym polu, licz na siebie – to zapamiętałem najbardziej.
Dziękuję CROTOS. Mam nadzieję, że jeszcze się z Wami przejadę.