Podsumowanie

 

8 września zakończyliśmy w Kopenhadze BaltiCCycle 2006, który rozpoczęliśmy 71 dni wcześniej – 30 czerwca – również w Kopenhadze. Po drodze jechaliśmy wybrzeżem Danii, Niemiec, Polski, Obwodu Kaliningradzkiego, Litwy, Łotwy, Estonii, Rosji, Finlandii, Szwecji i znów Danii.

Na trasie liczącej około 5,5 tys. km przewinęło się 148 osób z 13 krajów, z dwóch kontynentów – 59 kobiet i 89 mężczyzn. Średni dystans dzienny po odliczeniu rest day’ów wyniósł ok. 90 km.

Cztery osoby pokonały ją w całości: Monika Stasiuk (Polska), Sigitas Kučas (Litwa), Robert Laing czyli „Szkocki Bob” (Wielka Brytania) i Witold Rybak (Polska). Witek pierwszy raz uczestniczył w naszych rajdach. Całą trasę przejechał także kierowca busa – Andrzej Kosiba, któremu w Polsce towarzyszył przez kilka dni ośmioletni syn Kornelek.

Niektórzy skorzystali z zaproszenia na jeden dzień, na przykład przekroczyli z nami granicę w Braniewie/Mamonowie, odwiedzili nas na Litwie czy w Sztokholmie, inni pomagali nam przebić się przez metropolie. Najchętniej wybieranymi przez Was odcinkami były trasy 9-, 4-, 7-, 16-, 17-dniowe. Jedni wydłużali pobyt, nieliczni skracali, jeszcze inni wracali na trasę. Na wyprawach z cyklu BaltiCCycle nie ma jednak „pierwych czy odstajuszczich” – jak śpiewał Włodzimierz Wysocki. Nie ma też „sriedibieguszczich”. Wszyscy są tak samo ważni. Ci, którzy jadą z nami kolejny raz i ci, którzy próbują smaku CROTO-wyprawy po raz pierwszy (proporcja mniej więcej pół na pół).

Największa grupa jechała przez Polskę, około 50 osób. Bo i najwięcej uczestników było z naszego kraju – 73 (26 kobiet i 47 mężczyzn). Dziękujemy!!! Dominacja mieszkańców Warszawy trwa (14 osób), ale gonią ich olsztynianie (6 osób) i łodzianie (5 osób). Brzeg miał 4 reprezentantów; po 3 – Gdańsk i Lubomierz; po 2 – Głogów, Jelenia Góra, Miastko, Ostrołęka, Poznań, Świdnica Śląska, Urle, Wielbark; po 1 – Biłgoraj, Bydgoszcz, Chojnice, Gdynia, Gorlice, Hrubieszów, Iława, Iłowo, Inowrocław, Koszalin, Kraków, Krościenko Wyżne, Mińsk Mazowiecki, Mława, Pilchowo, Radomsko, Reda, Strzelce Opolskie, Świecie, Toruń, Wieluń, Wodzisław Śląski, Wrocław.

Najmłodsza uczestniczka miał niespełna dwa lata, jeszcze nie do końca świadomie podróżowała w samochodzie tatusia. Ośmiolatek jechał z ojcem w specjalnie skonstruowanej przyczepie rowerowej. Najmłodszy samodzielnie pedałujący uczestnik miał 11 lat (przejechał odcinek polski), najstarszy 75 lat (pokonał 43-dniową trasę). Zabierały się z nami całe rodziny (nawet trzypokoleniowe), bardziej i mniej formalne pary, inne wiązały się na trasie.

Szczegóły na temat kto, ile i gdzie – na liście uczestników.

Odnieśliśmy trochę ran: złamane ramię, rozległe poparzenia słoneczne, skręcone i stłuczone kończyny. Zaziębialiśmy się. Żądliły nas osy, wpijały się w nas kleszcze. Psuł nam się samochód, namioty, rowery… Ukradziono nam aparat fotograficzny, komórkę, drobniejsze sprzęty biwakowe – a może je po prostu gubiliśmy. Tak jak sami gubiliśmy się na trasie, docieraliśmy nocą lub nad ranem na nocleg, myliliśmy promy, dostarczając sobie i pozostałym niezapomnianych emocji.

W Szwecji nazbieraliśmy mnóstwo grzybów, które przerabialiśmy na rozmaite sposoby i jedliśmy, jedliśmy, jedliśmy… Przegryzaliśmy żelkami, w nieprawdopodobnym wyborze, które namiętnie żuliśmy, żuliśmy, żuliśmy i… Na jednym ze szwedzkich kempingów upiekliśmy też pierwszą w historii wypraw szarlotkę! Przepis był fantazją trzech M. na produkty, które udało się zebrać wśród uczestników. No i marzyliśmy o real beer, którym moglibyśmy wykonać „myk, myk”…

Świętowaliśmy urodziny uczestników, na przykład przy jajecznicy z 70 jaj czy pizzy w 8 rodzajach, która zastąpiła dania narodowe. Bawiliśmy się też dobrze bez okazji, tańcząc do świtu w Tallinie w disco-bar-saunie Alien, czy choćby na końcu świat – jak w samotnym domku przy estońskim fiordzie Panga Pank. Emocje studził wiatr od morza. Wyprawa może nie była tak ekstatyczna jak te wiodące na południe Europy, ale północne klimaty sprzyjały przyglądaniu się sobie nawzajem i zbliżeniu człowieka do człowieka. Nie ma co, niezłe z nas oryginały, jeden w drugiego! Ci, którzy jechali najdłużej mogli się czuć jak w rodzinie zastępczej. Głowa rodu to oczywiście Sigitas. Wyprawa skończyła się w odpowiednim momencie, bo już zaczęliśmy przypominać „bomżów” – w Rosji osoby bez stałego miejsca zamieszkania – których jedną z cech charakterystycznych jest obrastanie w dużą ilość reklamówek i ciągłe przepakowywanie. Co poniektórzy przymierzali się już do wózków z supermarketu, podstawowego wyposażenia bezdomnego.