Raport Ryszarda

Chiny

Start do wyprawy nastapil na slynnym placu Tienanmen w Pekinie, miescie gdzie 4 lata temu odbywaly sie Igrzyska Olimpijskie. Na cala trase zglosilo sie 6 osob: malzenstwo Alison i Brian oraz Bill z Nowej Zelandii, Polacy – Maryla z Warszawy oraz nizej podpisany oraz Litwin Sigitas. Na odcinku azjatyckim jechali jeszcze dwaj Polacy – Marek (Warszawa) i Bogdan (Sosnowiec), Szwedka Maj i Litwin Edvinas.
Pogoda w Chinach nas nie rozpieszczala. Ranki i wieczory byly bardzo zimne i choc jechalismy ubrani w zimowe czapki i kurtki, rekawiczki, grube skarpety i podwojne spodnie – ciagle marzlismy. Na szczescie spalismy w wygodnych i cieplutkich hotelach, majac do dyspozycji wszelkie wygody z dostepem do internetu wlacznie. Sniadania wliczone w cene noclegu – w standardzie szwedzkiego bufetu – jedlismy w stolowkach hotelowych. Potem wspolny odbiad na trasie i wieczorem – po zakonczenie jazdy – kolacja we wlasnym zakresie. Kuchnia chinska slynna jest na calym swiecie, wiec apetyty dopisuja.
W Pekinie przed startem bylismy goscmi naszej ambasady na spotkaniu z lokalnymi mediami oraz polskimi stacjami Polsat i Polsat News. Zostalismy takze zaproszeni przez ambasade Danii, z uwagi na przewodnictwo tego kraju w Unii Europejskiej. Mielismy rowniez mozliwosc zwiedzenia zabytkow z listy UNESCO: wschodniego odcinka Wielkiego Muru, ktory wchodzi w morze na 23 m, muzeum Wielkiego Muru, Cesarskich Palacow i Ogrodow oraz 7 swiatyn zewnetrznych w Chengde. W jednej z nich znajduje sie 22-metrowa rzezba Buddy, najwieksza w Chinach.
Rozklad dnia mamy nastepujacy: oOd godziny 7.00-8.00 sniadanie, potem krotka odprawa, pakowanie bagazy glownych na samochod i ok. 9.00 wyjazd na trase. Jedziemy przecietnie 80-90 km, ale 2 razy zdarzyly sie odcinki po 130 km. Srednio  co tydzien jest jeden dzien wolny od jazdy. Jak narazie drogi, poza krotkimi odcinkami, sa bardzo dobre. Na poboczach czasami lezy stary snieg. Rzeki, stawy i inne zbiorniki wodne skute sa lodem. Na szczescie omijaja nas wypadki. Mielismy jedynie 2 przebicia detek, ktore miejscowi fachowcy za drobna oplata 5 juanow (2,50 zl) szybko naprawili.
Jazda w Chinach jest bardzo bezpieczna, bo wszyscy jezdza jak chca i kazdy musi bardzo uwazac. Jezdzi sie na zielonym i czerwonym swietle, wyprzedza z lewej i prawej strony, wieczorem na swiatlach lub bez. Rowerzysci i motocyklisci czesto „pod prad”. Rowery sa podstawowym srodkiem lokomocji. Podobno w Pekinie jest ich 9 mln. Bardzo duzo jest tez jednosladow o napedzie elektrycznym. Mozna tez spotkac  samochody osobowe i male ciezarowki o trzech kolach, z jednym tylko z przodu. Na skrzyzowaniach nad swiatlami wyswietlacze odliczaja czas do zmiany swiatel.
W Chinach spedzilismy 16 dni, przejezdzajac w tym czasie ok. 1300 km. 14 marca plyniemy promem do Korei, gdzie spedzimy kolejne 2 tygodnie. Rejs promem nie jest tani, kosztuje 1050 juanow (520 zl).

Korea

Drugim etapem na trasie wyprawy byla Korea Poludniowa. Nasz pobyt w tym kraju trwal tylko 13 dni. 3 dni przebywalismy w 10-milionowej stolicy – Seulu i 1 dzien w 4-milionowym porcie Busan, z ktorego poplynelismy promem do Futuoki w Japonii. Na rowerach spedzilismy 9 dni, przejezdzajac 755 km. Za nami pierwszy miesiac wyprawy. W Chinach i Korei Poludniowej przejechalismy lacznie 2000 km.

Korea Poludniowa to nowoczesny 50-milionowy kraj, ktory jeszcze 50 lat temu nalezal do najbiedniejszych na swiecie. Wojna domowa w latach 1950-53 pomiedzy komunistyczna Korea Polnocna wspierana przez Chiny, a Republika Korei wspierana przez sily ONZ (gl. wojska USA, ale takze Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii, Grecji, Turcji, Australi i Kanady) pochlonela 2,5 mln ofiar i calkowicie zrujnowala kraj. Traktat pokojowy podzielil Polwysep Koreanski wzdluz 38 rownoleznika. Dzis Korea Polnocna jest izolowana od swiata, a Korea Poludniowa preznie sie rozwija. Wskaznik PKB na jednego mieszkanca (18 tys. dolarow USA) ma wyzszy niz Polska i 15 razy wyzszy od Korei Polnocnej. W produkcji statkow jest swiatowym liderem, a w produkcji telewizorow ustepuje tylko Chinom. Takie firmy jak Samsung (sprzet RTV i AGD) czy Hyundai i KIA (samochody) znane sa na calym swiecie. Korea Pld. to niewielki kraj, trzy razy mniejszy od Polski, a do tego 66% powierzchni zajmuja lasy. W porownaniu do Chin, to nowoczesny, wolny kraj. 50 % energii elektrycznej pochodzi z elektrowni atomowych. Co ciekawe 30 % ludzi, to chrzescijanie (10 % katolicy). Na pobyt do 30 dni nie potrzeba w Korei wizy. W stosunku do Polski przesuniecie czasu jest +8 godzin.

W etapie koreanskim bralo udzial 13 osob. 5 z Polski, 5 z Litwy i 3 z Nowej Zelandii. Osoby ktore doszly w Seulu, to Kasia mloda Polka z Lodzi oraz 4 Litwinow o ciekawych imionach: Arunas, Regimantas, Vajdas i Virginius. Atmosfera w grupie jest bardzo dobra. W trudych momentach, w razie defektow, jedni pomagaja drugim. Po miesiacu jazdy w gorach, niektore rowery zaczynaja odmawiac posluszenstwa. Zdarzyly sie przebicia detek, 3 razy zrywal sie lancuch. Miejscowi mechanicy regulowali tez mechanizmy „przerzutek”. Ja musialem wymienic klocki hamulcowe. Sposrod 13 rowerow 5 to Gianty, 2 Kogi, po 1 – Wheeler i Fuji, jest tez kilka blizej nieokreslonych, chyba skladakow.
Wyprawa z kazdym dniem staje sie coraz ciekawsza, choc szarobury krajobraz, nieprzebudzonej jeszcze z zimowego snu przyrody, sprawia smutne wrazenie. Humory dopisuja, bo wszyscy zdrowi, a i drogi po ktorych jedzimy sa bardzo przyzwoite. Sa jednak sprawy, na ktore nie mamy wplywu. To m.in. pogoda i uksztaltowanie terenu. O ile w Chinach dokuczalo nam przenikliwe zimno, to teraz „zycie” utrudniaja nam gory i deszcz, ktory kompletnie nas przemoczyl podczas jednego z etapow. Mielismy takze jeden nocleg w ekstremalnych warunkach. Spalismy pod namiotami, a nad ranem temperatura spadla do -6 stopni. Ciekawym momentem byl pobyt i nocleg w w SPA. To miejskie obiekty czynne cala dobe. Na parterze zlokalizowana jest recepcja i szatnie oraz kompleks malych basenow z woda o roznych temperatorach od 17 do 43 stopni. Sa bicze wodne, jacuzzi oraz sauna. Do dyspozycji kazdego sa srodki czystosci: mydla, pasty do zebow, maszynki do golenia, balsamy, kremy. Na tym poziomie przebywa sie nago. Po ubraniu bawelnianego stroju (koszulka, spodenki) mozna przejsc na 1 pietro, gdzie znajduje sie bar, sklepik z napojami i slodyczami, wc, sala telewizyjna, sala komputerowa. Na podlodze, na matach mozna spac w duzej sali ogolnej. W takich wlasnie przybytkach spedzilismy 2 noclegi. Jedzenie w Korei nie jest dla europejczykow zbyt smaczne i przede wszystkim drogie. W wiekszosci barow i restauracji przy wejsciu nalezy zdejmowac obuwie, a posilki spozywane sa na niskich stolach, wysokich na ok. 30 cm.
W Seulu, gdzie przebywalismy 3 dni m.in. zwiedzilismy Zespol Palacowy Changdokgung oraz zlozylismy wizyte w ambasadzie RP, gdzie spotkalismy sie z z-ca ambasadora Grzegorzem Rybarskim. Ciekawym przezyciem byla wycieczka do strefy zdemilitaryzowanej, znajdujacej sie ok. 50 km od Seulu. Zostala ona utworzona po podpisaniu rozejmu w 1953 roku. Dzieli ona Polwysep Koreanski na dwie czesci wzdluz 38 rownoleznika. Jest szeroka na 4 km i dluga na 238 km.
Koreanski etap wyprawy dobiegl konca. W srode, 28 marca, po 7,5-godzinnym rejsie promem przez Morze Japonskie, wyladowalismy w Kraju Kwitnacej Wisni. Tu w Japonii spedzimy kolejny miesiac wyprawy. Czekaja nas kolejne atrakcje: m.in. zwiedzanie Hiroszimy, dawnej stolicy Kioto, obecnej stolicy Tokio oraz wspinaczka na slynna gore Fudzi (3776 m n.p.m.), najwyzszy szczyt Japonii. A potem juz tylko USA, Irlandia, Wielka Brytania i powrot do kraju.

Japonia
Swieta Wielkanocne spedzilismy na dwoch roznych wyspach. O ile Niedziele jeszcze na Shikoku, to juz Lany Poniedzialek na najwiekszej japonskiej wyspie Honsiu, na ktorej pozostalismy az do odlotu z Tokio do Los Angeles. W niedzielny poranek wszyskich spotkala mila niespodzianka. Polski duet Maryla i Bogdan przygotowali prawdziwie swiateczne sniadanie. Na stole pojawila sie babka, zurek, szynka, kabanosy, slodycze i owoce, no i oczywiscie jajka na twardo dla kazdego opisane flamastrem jego imieniem. Przy okazji wspominano jak Sswieta ochodzone sa w Polsce, na Litwie, w Szkocji i Nowej Zelandii.
Pogoda w dalszym ciagu nas nie rozpieszczala. Troche sie ocieplilo, ale deszcze i podmuchy wiatru skutecznie utrudnialy jazde. W czasie jednego z deszczowych etapow wywrotki na sliskiej jezdni mieli Litwini Sigitas i Gintas. Mialy tez miejsce potracenia przez samochody. Na szczescie niegrozne. Kolizje z samochodami mieli Polacy – Maryla, Bogdan i Marek. Zakonczylo sie upadkami, ale zadnemu z nich nic powaznego sie nie stalo. Maryla miala podwojnego pecha, bo oprocz kolizji na podjezdzie zerwala lancuch. Rowniez mnie przydazyla sie awaria roweru. Podczas gwaltownego hamowania na zjezdzie rozlecial sie przedni hamulec. Zalozenie nowego i przy okazji wymiana klockow hamulcowych uszczuplila moje konto o 200 zl.
Podczas ostatnich dni naszego pobytu w Japonii udalo nam sie zwiedzic wiele ciekawych miejsc. Dotarlismy m.in. do polozonego w gorach slynnego sanktuarium buddyjskiego Koya-san, odwiedzilismy dawna stolice Kioto, miasto tysiaca swiatyn i fantastycznego, futurystycznego dworca kolejowego, a takze podziwialismy pierwsza stolice – Nare, kolebke japonskiej cywilizacji. W jednym z jej parkow zyje 1500 oswojonych danieli. W wyprawie na swieta gore Fudzi (2776 m n.p.m)udzial wzielo tylko 5 osob: Maryla oraz Litwini – Sogitas, Gintas, Regimantas i Tomas, ktorzy posiadali odpowiedni do zimowej aury sprzet wspinaczkowy (buty i raki). Niezapomniane wrazenie wywarlo na nas imponujace rozmachem Tokio. Przez gigantyczny dworzec kolejowy 9-milionowego miasta – Shinjuku, gospodarza Igrzysk Olimpijskich w 1964 roku, przejezdza codziennie 3,5 mln pasazerow. Wspanialy widok rotacza sie 45. pietra budynku Metropolitan Goverment. Na 202 m usytuowana jest cafe 202 z ktorej mozna podziwiac panorame miasta, a podczas dobrej pogody nawet odlegla o 120 km Fudzi.
W Japonii spedzilismy 27 dni. W tym czasie przejechalismy 1717 km. Z 27 noclegow, az 17 spedzilismy pod namiotami. Poruszanie sie na rowerze po Japonii nie stanowi zadnego problemu. Dobre drogi, angielskie napisy oraz zyczliwi mieszkancy ulatwiaja zadanie. Na kazdym kroku panuje tu lad i porzadek. 24 kwietnia zakonczylismy podroz po Kraju Kwitnacej Wisni udajac sie samolotem przez Pacyfik do USA.

USA
Trasa Olimpijskiej Wyprawy Rowerowej przebiga przez 3 kontynenty: Azje, Ameryke Polnocna i Europe. Etap azjatycki trwal 57 dni. Rozpoczal sie 27 lutego w Pekinie, a zakonczyl 24 kwietnia w Tokio. W tym czasie drogami Chin (17 dni), Korei Poludniowej (13) i Japonii (27) przejechalismy 1717 km. Dwa razy plynelismy promami: z Chin do Korei (17 godz./525 zl) przez Morze Chinskie i z Korei do Japonii (9 godz./330 zl) przez Morze Japonskie. W etapie azjatyckim wzielo udzial 19 osob: 9 z Litwy, 5 z Polski, 3 z Nowej Zelandii oraz po 1 ze Szwecji i Szkocji.
Kolejnym etapem wyprawy byl przelot przez Ocean Wielki, z Japonii do USA. Samolot Boeing 767 A 280 Singapure Airlines przetransportowal nas w nocy z 24/25 kwietnia, w ciagu 10 godzin na druga polkule do Los Angeles. W cenie przelotu (627 euro, 2600 zl) byly m.in. dwa duze posilki.
Na lotnisku w Los Angeles pies od narkotykow oraz urzednik celny nie wykazali moja osoba szczegolnego zaintersowania. Szczegolnie tego drugiego moglem sie obawiac. W dalszej i blizszej przeszlosci mialem do tego powody. 15 lat temu, majac wykupiona w biurze podrozy wycieczke do USA nie otrzymalem zgody na pobyt w Stanach Zjednoczonych. Takze teraz, przed wyprawa, wize co prawda otrzymalem, ale konsul w Krakowie ostrzegl mnie, ze otrzymanie wizy nie jest rownoznaczne z pozwoleniem na wjazd do USA. O tym decyduje urzednik celny na lotnisku.
Czarnoskory urzednik ze spora nadwaga na lotnisku w Los Angeles spojrzal na mnie badawczym wzrokiem i zapytal: Poland? Poland odpowiedzialem cichym glosem i moje 190 cm wzrostu skurczylo sie do mikroskopijnych rozmiarow. Na szczescie blyskawiczny ruch reka z pieczatka, potwierdzajaca date wjazdu, rozwial moje obawy. Ameryka stala przede mna otworem. Pierwszym witajacym byl prezydent Barack Obama usmiechajacy sie zyczliwie z portretu zawieszczonego na scianie nad napisem Welcome to United States of America.

POWROT DO PRZESZLOSCI

Czy mozna byc w tym samym czasie, w dwoch roznych miejscach oddalonych od siebie tysiace kilometrow? Otoz mozna. Doswiadczylem takiej sytuacji. Jest  ranek 24 kwietnia, godz. 9.30. W Tokio zaczynamy pakowanie bagazy i skladanie rowerow. O 19.30 z lotniska Narita oddalonego o 66 km od centrum lecimy w nocy z 24/25 kwietnia do USA. Ten sam ranek 24 kwietnia, godz. 9.30. Samolot po 10 godzinach laduje na lotnisku w Los Angeles. Po odprawie udajemy sie do hostelu, gdzie spedzamy noc z 24/25 kwietnia. Jak to mozliwe, ze o tym samym czasie jestesmy w dwoch roznych miejscach? Gdzie bylismy rankiem 24.4. W Tokio czy Los Angeles? Gdzie spedzilismy noc z 24/25.4, w samolocie czy hostelu? Taka sytuacja byla mozliwa poniewaz roznica czasu miedzy tymi miastami wynosi – 20 godzin i ladowanie w LA odbylo sie nie 25.4 o 5.30, ale 20 godzin wczesniej, czyli 24.4 o 9.30.

24.4 (wtorek),– 58 dzien wyprawy

Jestesmy juz w Los Angeles. Do 7-osobowej grupy, ktora przyleciala z Japonii dolacza 6 kolejnych osob: 5 Polakow –- Natalia i Wojtek (mlode malzenstwo z Jeleniej Gory), Ewa i Monika z Warszawy oraz Janek z Hrubieszowa, a takze Irlandczyk Aiden. Polacy pojada z nami 5-6 tygodni, Irlandczyk do konca trasy. Hostel, w ktorym spedzamy kolejne 3 noce znajduje sie w dzielnicy Venice, sasiadujacej z Santa Monika i Hoolywood. Na parterze jest kuchnia, jadalnia, sala telewizyjna, garaz w ktorym jest komputer (internet 1 $ za 15 minut) i nasze rowery. Na pietrze 2 pokoje 12-osobowe z pietrowymi lozkami oraz wc. W cenie pobytu sniadanie:– platki, mleko, dzem, chleb, maslo, kawa, herbata. Na poczatku jestem troche zaskoczony cenami w USA. Np. kawa Americana na lotnisku kosztuje 8 zl. A mialo byc tanio. Na szczescie blisko hostelu znajduje sklep „Wszystko za 1 $”. Kupuje tam m.in. Pismo Swiete w bialej oprawie, w angielskiej wersji. Z kazdej wyprawy staram sie przywiesc Biblie w innym jezyku. Z Afryki przywiozlem egzemplarze napisane po arabsku i w jezyku suahili. W Japonii kosztowala 200 zl, wiec zrezygnowalem z zakupu.

25.4 (sroda), 59 dzien wyprawy

Rano robimy wycieczke piesza wzdluz plazy. Nadoceaniczny deptak pelny turystow, choc to jeszcze nie pelnia sezonu. Sklepiki oferuja liczne suveniry. Kupuje koszulke bawelniana z napisem “”USA – Kalifornia” za 6 $ (20 zl). We wszystkich sklepach mozna placic karta Visa. Po poludniu skladam rower. Jutro nie bedzie czasu bo jedziemy zwiedzac Hollywood, a za 2 dni ruszamy w trase. W nocy niespodzianka, pada do samego rana, a w  jednym z przewodnikow wyczytalem ze w LA przez 293 dni w roku swieci slonce.

26.4 (czwartek), 60 dzien wyprawy

W gronie 5 Polakow jedziemy zwiedzac Hollywood i Beverly Hills. Dojazd zabiera nam az 1,5 godziny. Najpierw jedziemy godzine autobusem 733, potem jeszce pol godziny metrem. Kupujemy bilet 24-godzinny na wszystkie srodki komunikacji za 6$ (20 zl). Glowny deptak to Hollywood Boulevard. Chodzimy slynna Walk of Fame (aleja slaw), na ktorej od 1960 roku umieszczonych zostalo ponad 2300 plyt z gwiazdami i nazwiskami najslynniejszych postaci filmu, muzyki, teatru, radia i telewizji. Odwiedzamy Kodak Teathre, w ktorym od 1929 roku wreczane sa corocznie Oskary, nagrody amerykanskiej Akademii Filmowej dla tworcow branzy filmowej. Na koniec, za 25 $ (80 zl), przez 2 godziny, zwiedzamy odkrytym minibusem Beverly Hills, miasteczko w ktorym posiadlosci maja slawni ludzie m.in. zwiazani z przemyslem filmowym i rozrywkowym.

27.4 (piatek), 61 dzien wyprawy

Dzis wielki dzien. Rozpoczynamy wyprawe przez USA. Na przejechanie z zachodu na wschod, od Pacyfiku do Atlantyku, przez 84 dni zmagac sie bedziemy z przestrzenia (gory, pustynie), pogoda (upaly, deszcze, przeciwny wiatr) oraz wlasna slaboscia. 19 lipca w Waszyngtonie koniec etapu amerykanskiego. Przed wyjazdem odwiedza nas telewizja Polonia. Kreca material o naszej wyprawie. Przeprowadzaja wywiady, m.in. ze mna. Kupiony Chevrolet bus wiezie nasze glowne bagaze, podreczne mamy ze soba, w

sakwach na rowerach. Kierowca busa jest mloda Litwinka Ieva. To juz trzecia jej wyprawa w roli kierowcy. Pierwszy dzien jazdy konczymy po 108 km na kempingu nad brzegiem jeziora w miescie Casteic Lake.

28.4 (sobota), 62 dzien wyprawy

To juz drugi upalny dzien. Kupuje olejek do opalania za 6 $. Przedzieramy sie przez gory i pustynie Mojave, ktora ciagnie sie na przestrzeni 4 stanow: Kalifornii, Nevady, Utah i Arizony. Bedzie nam towarzyszyc przez wiele dni. Etap bardzo ciezki. Wiele stromych podjazdow, silny boczny wiatr. Na kemping do miasta Mojave dociaram juz po zmroku. Niektorzy po polnocy, innych z trasy podwozi nasz samochod bagazowy.

29.4 (niedziela),– 63 dzien wyprawy

Kolejny upalny dzien. Na szczescie plaski etap. Jednak ostatnie kilkanascie kilometrow ostro pod gore do miasteczka Randsburg. To tzw. ghost town, misteczko widmo w Kalifornii opustoszale po zakonczeniu eksploatacji zlota, srebra lub miedzi.

30.4 (poniedzialek),– 64 dzien wyprawy

Dzis termometr pokazuje 35 stopni w cieniu. Koncza sie gorki, choc na jednym ze zjazdow bije swoj rekord predkosci 73 km/godzine. Nocujemy na terenie klubu golfowego w Valley Wells. Wieje tak mocny wiatr, ze mamy problemy z rozbiciem namiotow.

01.5 (wtorek),– 65 dzien wyprawy

W Polsce Swieto Pracy. W USA ten dzien obchodzi sie w pierwszy poniedzialek wrzesnia. Z szacunku do ludzi pracy ubralem bialo-czerwona koszulke. Miliony ludzi w Polsce pracuje codziennie na nasz dobrobyt i… m.in. moja emeryture. Dystans do najlepszych krajow wciaz jednak spory. Przez caly dzien nie minalem zadnego zabudowania. Zupelna pustka. Raz za czas przemyka pojedynczy samochod. Pustynia, upal i ja. Ani jednego drzewka, aby schronic sie w cieniu. 2 bidony wody do picia maga nie starczyc. W sakwie dodatkowy galon (3,78 l). Bardziej od wezy i skorpionow, przed ktorymi nas przestrzegano, obawiamy sie mysliwcow wojskowych nurkujacych nisko nad naszymi glowami.

02.5 (sroda), 66 dzien wyprawy

Po 6 dniach jazdy docieramy do Doliny Smierci. Za 10 $ otrzymujemy bilet wstepu do parku narodowego i mape. Upal potworny. Pierwsze 23 km ciagle pod gore, na wysokosc 1511 m. Potem 28-kilometrowy zjazd. Dolina Smierci, to najwiekszy na polkuli zachodniej obszar depresji. Najnizszy punkt, to 86 m ponizej poziomu morza. To jedno z najgoretszych miejsc na ziemi. W 1913 roku zanotowano tu rekordowa temperature 56,7 stopnia. Dolina swoja nazwe zawdziecza goracemu klimatowi, ktory w przeszlosci zabil wiele podrozujacych przez nia osob. Kiedy przez te tereny wedrowali osadnicy, wielu z nich ginelo z odwodnienia lub wycienczenia organizmu. Dolina ma 225 km dlugosci i 8-25 km szerokosci. Calkowicie pozbawiona jest wody i cienia, a temperatura czesto dochodzi do 50 stopni.

03.5 (czwartek),– 67 dzien wyprawy

Dzis oczekiwany z utesknieniem tzw. rest day. Dzien wolny. Od wczoraj jestesmy na kempingu w Furnace Creek, wiosce z centrum turystycznym, ktora jest sercem i wschodnia brama Doliny Smierci. O 5. rano jedziemy rowerami na Zabriskie Point. Miejsce widokowe odlegle 8,5 km od kempingu, na ktorym o wschodzie slonca mozna ogladac wspamiale efekty oswietlonych formacji skalnych. Po poludniu jedziemy do wioski turystycznej odleglej o 2 km. Pranie w automacie kosztuje 2 $, wstep na basen za caly dzien 5 $. Przy okazji robimy zakupy. Ceny w miejscowym sklepie wygorowane. Pol galona mleka (1,9 l)– 4,2$ (13 zl), jedna sztuka cebuli, papryki, pomidor – wszystko po 1 $ (3,20 zl). Spotykamy kilku Polakow. Przyjechali zwiedzac slynna doline. Sa tez“gangi”motocyklowe. Caly dzien slychac glosny warkot silnikow.

05.6 (sobota),– 69 dzien wyprawy

Ostani dzien pobytu w Kalifornii. Jutro wjezdzamy do stanu Newada i stolicy swiatowego hazardu – Las Vegas. Po przejechaniu 103 km nocujemy calkowicie na dziko, bez dostepu do pradu, wody i wc, niedaleko od szczytu gory Moutain Spring, 48 km od Las Vegas. W najblizszych dniach czekaja nas 2 turystyczne hity: Las Vegas i Wielki Kanion Kolorado.

Las Vegas i Wielki Kanion Kolorado

Stany Zjednoczone to trzeci pod wzgledem powierzchni (po Rosji i Kanadzie) i pod wzgledem ludnosci (po Chinach i Indiach) kraj na swiecie. To lider swiatowej gospodarki. Od Polski jest wiekszy 30 razy, a zamieszkuje go tylko 8 razy wiecej ludzi. Pierwsze co sie rzuca w oczy po przyjezdzie do USA, to wielkie przestrzenie i duze odleglosci, jakie dziela od siebie poszczegolne miasta, a nawet pojedyncze gospodarstwa. Zwarta zabudowa, tak typowa dla Europy, nalezy do rzadkosci. Wiele razy, podczas calodziennej jazdy rowerem, nie napotykalismy na zadne ludzkie slady. Na drogach siegajacych az po horyzont, ruch poza miastami jest niewielki. Ogromne ciezarowki, niewiele mniejsze od nich samochody kempingowe, pomaranczowe autobusy szkolne i kawalkady motocyklistow, to najbardziej charakterystyczni uzytkownicy amerykanskich drog. Pogoda w USA rowniez jest inna od typowej np. dla Polski. Caly czas mimo, ze to dopiero maj nekaja nas upaly oraz silne wiatry. Podmuchy sa tak mocne, ze permanentnie, od samego poczatku, mamy problemy z rozbijaniem namiotow.

06.5 (niedziela), 70 dzien wyprawy

Po 12 dniach pobytu w Kalifornii zegnamy ten sloneczny stan i wjezdzamy do nie mniej upalnej Nevady. Przemierzajac gory i pustynie w potwornym upale, dystans 800 km dzielacy Los Angeles od Las Vegas pokonalismy w 9 dni. Do miasta wjechalismy w samo poludnie, glowna arteria Las Vegas Boulvard. Zadne slowa nie sa w stanie oddac tego, co zobaczyly moje oczy. Takiej ilosci hoteli, a w nich kasyn, na odcinku zaledwie 7 km, nie ma nigdzie na swiecie. Wystarczy powiedziec, ze 19. z 25. najwiekszych na swiecie hoteli znajduje sie wlasnie tu. Wszyskie kasyna czynne sa cala dobe, a wstep do nich jest bezplatny. Mozne grac w jednorekiego bandyte, pokera, black jacka, kosci, ruletke i wiele innych gier. Tu kariere zaczynal legendarny piosenkarz Frank Sinatra, a najwieksze sukcesy odnosil wielki Elvis Presley. Tu w 1996 roku, oddano do uzytku najwiekszy budynek na zachod od Missisipi wieze Stratosphera (350 m). Inne znane budynki, to piramidy egipskie, zamki z czasow krola Artura, Wieza Eiffla, Statua Wolnosci czy Palac Dozow w Wenecji z kanalami i gondolami oraz budowle o najwymyslniejszych ksztaltach. Wieczorem wybralismy sie naszym samochodem bagazowym na zwiedzanie miasta. Iluminacje byly porazajace. Na glownym spacerniaku Fremont St Experience zywe pomniki, iluzjonisci, postacie z roznych filmow i roznych epok, artysci rysunku i graffitti, solisci muzyczni i cale zespoly. A wszystko to w cieniu niesamowitych efektow swietlnych pojawiajacych sie na scianach i suficie. W Las Vegas bylismy tylko 2 dni, mieszkajac w kompleksie hotelowym Cirkus Cirkus, w prostym budyneczku nie rzucajacym sie w oczy, ale wspomnienia tego, co zobaczylismy pozostana do konca zycia.

08.5 (wtorek),– 72 dzien wyprawy

Po 2 dniach pobytu zegnamy niesamowite Las Vegas i Nevade. Zapora Hoovera odlegla 48 km od miasta, stanowi granice ze stanem Arizona. Tama na rzece Kolorado zbudowana w latach 1931-36 oraz powstala elektrownia wodna byly wowczas najwieksze na swiecie. Zapora ma 224 m wysokosci i 379 m dlugosci, a elektrownia moc 2074 MW (nasza “”trojka” 1200). Przy jej budowie zuzyto tyle betonu, ile wystarczylobu do zbudowania dwupasmowej drogi z Zachodniego Wybrzeza do Nowego Jorku. Utworzone po zbudowaniu tamy jezioro Mead o dl. 180 km, to najwiekszy sztuczny zbiornik w USA. Ma powierzchnie 639 km kw. (Jaworzno 152), zas linia brzegowa wynosi 805 km. Jezioro zaopatruje w wode stany Nevada i Arizona oraz jest wielkim osrodkiem rekreacyjno-wypoczynkowym.

10.5 (czwartek), 74 dzien wyprawy

Od 3 dni jestesmy w stanie Arizona. Caly przemysl turystyczny tego stanu opiera sie na jednym cudzie natury, jakim jest Wielki Kanion Kolorado. Tereny Arizony zamieszkuja do dzis rdzenni mieszkancy tych ziem. Indianie Nawaho w pld-wsch. czesci stanu, gdzie turystow przyciaga Monument Valley, czerwone skaly piaskowe stojace posrod bezkresnych piasczystych przestrzeni, plenery do wielu znanych westernow. Tereny Nawahow otaczaja ziemie plemienia Hopi, zyjacego w mesach – osiedlach na wysokich plaskowzgorzach. Trzecia grupa sa Apacze, mieszkajacy na gorskich terenach, na pld-wschodzie. Wczoraj i dzis jechalismy slynna droga Route 66 otwarta w 1926 roku, nazywana mother road, czyli matka wszystkich drog. Byla to pierwsza droga samochodowa prowadzaca na zachod, z Chicago do Los Angeles.  Jej dlugosc, to 3939 km. Swa swietnosc przezywala w okresie wielkiego kryzysu lat 30. ubieglego wieku. Byla wtedy glowna magistrala wiodaca fale imigrantow ku zachodowi, glownie Kalifornii. Route 66 byla inspiracja dla wielu tworcow. Eksodus osadnikow opisal John Steinbeck w powiesci „Grona gniewu”. Akcja powiesci detektywistycznej Carol O’Conell rozgrywa sie niemal w calosci na R 66. Film „Urodzeni mordercy” jest rowniez zwiazany z ta droga. O Mother-Road spiewaly rowniez zespoly muzyczne The Rollings Stones, Depeche Mode i Dzem. W latach 50. ub. wieku droga stracila na znaczeniu, po oddaniu do uzytku autostrady I 40. Wczoraj na podjezdzie do miasta Kingman, na dlugim odcinku prowadzone byly roboty drogowe. Goracy asfalt lepil sie do kol. Musialem nozem wydlubywac jego kawalki z bieznika. Dzis mielismy niecodzienny nocleg. W miescie Peach Springs nocowalismy w hali sportowej, ktorej uzyczyli nam miejscowi Indianie. Nie musielismy rozbijac namiotow, a poza tym woda, prad, prysznice byly na miejscu.

13.5 (niedziela),– 77 dzien wyprawy

Dzis dojechalismy do Wielkiego Kanionu Kolorado, ktory jest turystyczna wizytowka Stanow Zjednoczonych. Za wjazd do parku narodowego trzeba bylo zaplacic 12 $. Ale zanim to nastapilo, musialem polatac detke przebita na kolcach z drzewa, na kempingu w miasteczku Valle. Taki przykry los spotkal nie tylko mnie. Niejako przy okazji mala dziurka zrobila sie w  karimacie i powolutku schodzi z niej powietrze. Na trasie zeszlo powietrze z drugiego kola, widac nie wszystkie kolce wyjalem za pierwszym razem. I jak tu nie wierzyc w pechowa “13-tke”?

14.5 (poniedzialek) – 78 dzien wyprawy

Po 16 dniach jazdy z Los Angeles dotarlismy wreszcie wczoraj do Wielkiego Kanionu. Kazdego roku odwiedza go 5 mln turystow. Wielki Kanion, to gigantyczna przepasc gleboka na mile (1,6 km), szeroka na 08,-29 km i dluga na 349 km. Na dno kanionu mozna zejsc na piechote (1 dzien), lub zjechac na grzbiecie mula. Mozna tez poplynac tratwa lub zobaczyc ten cud natury z lotu ptaka. Ten ostatni sposob zwiedzania wybrali Alison, Brian i Bill z Nowej Zelandii, Bob ze Szkocji i Ieva z Litwy. 45-minutowy lot helikopterem kosztowal kazdego z nich 200 $. Zamieszkalismy na kempingu Mather Campground w Grand Canyon Village. O 5-tej rano pojechalismy naszym samochodem bagazowym ogladac wschod slonca na pobliski punkt widokowy. Ludzi sporo, szczegolnie starszych Japonczykow. Po poludniu zrobilem przepierke w kempingowej pralni. Usluga kosztowala 1$ plus 0,75 $ proszek i 1 $ wirowanie. Po godzinie wszystko bylo wyprane i wysuszone.

15.5 (wtorek),– 79 dzien wyprawy

Opuszczamy Wielki Kanion. Nocujemy na kempingu w Cameron, przy stacji paliw, na skrzyzowaniu drog stanowych 94 i 89. Jest woda i prad, ale WC na stacji zamykane na noc. Jest tez prysznic, ale platny. Za zeton w przystacyjnym sklepie trzeba zaplacic 2 $. Troche duzo, ale Polak potrafi. Kupujemy jeden zeton, a kapiemy sie w dwoch, kazdy po 5 minut.

16.5 (sroda), 80 dzien wyprawy

Przesuwamy wskazowki zegara o godzine do przodu. Wlasnie wjechalismy w inna strefe czasowa. Teraz roznica czasu do Polski wynosi 8 godzin. Gdy u nas poludnie, w Polsce 20.00. Po 109 km mielismy dotrzec do miasteczka Crow Springs. W rzeczywistosci okazalo sie mala osada. Kilkanascie domow. Bez sklepu i mozliwoscia rozbicia namiotow. Penetrujac okolice nasz samochod zakopal sie w piasku. Z pomoca pospieszyl mieszkajacy nieopodal Indianin ze szczepu Nawaho, ktory przy okazji zaproponowal nam nocleg obok jego domu. Spalismy wiec przy posesji Indianina, korzystajac z zewnetrznej toalety oraz wody, ktora gospodarz przyniosl w duzym kanistrze. Moglismy sie takze wykapac w lazience dobrodzieja. Wieczorem gospodarz przyniosl do degustacji plaski placek pieczony na blasze. Dzis czulismy sie jak agroturysci, bo w zagrodzie obok namiotow beczaly owce, a caly czas towarzyszyly nam nad wyraz lagodne 3 psy.

18.5 (piatek), – 82 dzien wyprawy

Od wczoraj jestesmy w stanie Utah. Bedziemy tu tylko 2 dni. Utah slynie z najrozleglejszych, najpiekniejszych i najbardziej dziewiczych terenow w calej Ameryce Polnocnej. Pierwszymi bialymi osadnikami byli tu w polowie XIX wieku mormoni. Dzis stanowia 70% z 2-milionowej liczby jego mieszkancow. Spozycie alkoholu jeszcze niedawno bylo zakazane. Dzis w wiekszosci miast, co najmniej jedna restauracja ma prawo serwowac piwo, wino i drinki. W herbie stanu widnieje ul, wskazujacy na najwazniejsza galaz lokalnego przemyslu. Jedna z atrakcji stanu jest Monument Valley – dolina, ktora stala sie slawna dzieki westernom Johna Forda oraz filmowi „Easy Rider”. To ostance, czerwone wiezyce, iglice i wieksze skaly stojace majestatycznie posrod bezkresnych, piasczystych przestrzeni. O 6-tej rano pojechalismy na sesje zdjeciowa wschodu slonca. Za wjazd na teren doliny kazdy musial zaplacic 5 $. Ostatni nocleg w Utah spedzilismy w miasteczku Bluff. Po raz pierwszy rozbijalismy namioty na trawie. Na kempingu byl tez darmowy prysznic i inne wygody. Zanim dottarlismy do Bluff, na jednym ze zjazdow pobilem rekord pretkosci –- 74 km na godzine. Jutro wjezdzamy do stanu Kolorado. Zaczna sie prawdziwe gory.

Kolorado (Cortez – Telluride – Montrose – Salida – Pueblo), 19.5-02.6

W Stanach Zjednoczonych obowiazuje inny niz w Europie system miar i wag. Nie obowiazuje system dziesietny. Odleglosci drogowe mierzy sie w milach (1,6 km), wysokosc szczytow gorskich czy przeleczy w stopach (0,3 m),  a pojemnosc plynow np. wody, benzyny, czy mleka w galonach (3,78 l), kwartach (0,95 l) lub pintach (0,47 l). Jajka czy bulki pakowane sa po 6 lub 12 sztuk, a napiecie w gniazdkach elektrycznych ma 110 V. W USA inny jest tez czas. Na kontynencie (poza  Alaska i Hawajami) sa 4 strefy czasowe. Pacyficzna (-9 godzin w stosunku do Polski), gorska (-8), centralna (-7) i wschodnia (-6). Kolorado zalicza sie dk strefy gorskiej. Temperatury mierzy sie w stopniach Fahrenheita. Aby przeliczyc je na stopnie Celsjusza trzeba sie troche natrudzic. Nalezy odjac 32, potem pomnozyc przez 5 i na koniec podzielic przez 9. Klopot  jest tez z amerykanskim banknotami, bo sa wieksze od naszych i nie mieszcza sie w portfelu. Trzeba je wczesniej zlozyc na pol. Najwazniejsza natomiast moneta, ktory sluzy jako zeton do roznego rodzaju automatow jest cwiercdolarowka (0,8 zl). Na szczescie we USA ruch drogowy jest taki jak u nas, czyli prawostronny.

19.5 (sobota) – 83 dzien wyprawy

Wjechalismy do stanu Kolorado, w ktorym spedzimy najwiecej, bo 14 dni. To stan o bardzo zroznicowanym terenie. Wielkie rowniny na wschodzie i potezne gory na zachodzie. Az 50 szczytow ma wysokosc wieksza niz 4.250 m n.p.m (najwyzsze w Polsce Rysy 2.499). Kiedys wydobywalo sie tu zloto i srebro. Stolica Denver (2,5 mln ludzi), to najwieksze miasto w promieniu 1000 km. Inne znane miasta, to kurorty narciarskie Aspen i Vail, miasteczko uniwersyteckie Boulder i Colorado Springs. Znajduja sie tu rowniez  znane parki narodowe – Gor Skalistych i Mesa Verde.

Juz po wjezdzie do Kolorado, przed pierwszym miasteczkiem Aldrige, na placu przed szkola trafilimy na piknik, z ktorego dochod przeznaczony byl na cele szkolne. Za 10 $ mozna bylo najesc i napic sie do syta, a przy okazji posluchac wystepow kapeli grajacej muzyke country oraz indianskich bebniarzy. Na pikniku poznalismy wiele osob, m.in. Polke Agate z Warszawy, ktora mieszka tu od 1986 roku.

20.5 (niedziela) – 84 dzien wyprawy

Rano odwiedzily nas na lace, gdzie spalismy na dziko panie, ktore poznalismy wczoraj na pikniku szkolnym. Jedna przywiozla dla nas 90 jajek, a druga zabrala chetnych na 2-godzinna wycieczke po okolicy. W poludnie minelismy duze miasto Cortez, ktore lezy 40 km od Four Corners Monument, miejsca, w ktorym stykaja sie granice 4 stanow – Kolorado, Nowy Meksyk, Arizona i Utah. Miasto jest baza podroznych wybierajacych sie do Parku Narodowego Mesa Verde. To gesto zalesiony plaskowyz, pociety stromymi kanionami. Przodkowie Indian Pueblo budowali tu osiedla naskalne, ktore zachowaly sie do dzis. Wjazd do parku kosztuje 5$. Otrzymujemy paragon i mape. Wieczorem na kempingu impreza z okazji przejechania polowy trasy, 84 dni ze 168. Wspolnymi silami robimy salatke, a na ognisku w popiele pieczemy zawiniete w folie aluminiowa polowki duzych ziemniakow oraz kolby kukurydzy. W regulaminie kempingu jest ostrzezenie przed niedzwiedziami, ktore poluja na pozostawiona bez opieki zywnosc.

21.5 (poniedzialek) – 85 dzien wyprawy

Rano stadko sarenek krecilo sie wokol naszego obozu w poszukiwaniu jedzenia. Niedzwiedz na szczescie nie przyszedl. Korzystajac z okazji, ze Sigitas wybral sie na zwiedzanie parku, napisalem na jego laptopie tekst do gazety „Co Tydzien”. Wieczorem  bardzo sie ochlodzilo, bo jestesmy juz na wysoko w gorach. Rozpakowalem rzeczy, ktorych juz mialem nie uzywac.

22.5 (wtorek) – 86 dzien wyprawy

Na codziennej odprawie o 7.30 Maryla rozdala jajka, ktore dostalismy w prezencie. Z kempingu, ktory jest na wysokosci 2.300 m n.p.m  pierwsze 7 km, to zjazd. Wspaniale widoki. Cala okolica jak na dloni. Na horyzoncie osniezone szczyty Gor Skalistych. Krajobraz od momentu wjazdu do Kolorado zmienil sie diametralnie. Lasy i laki, pasace sie krowy i konie. Przy drodze coraz wiecej kosciolow roznych wyznan. Rzeki, strumienie i stawy uzupelniaja piekno krajobrazu. Dzis nocowalismy w urokliwym miejscu, na kempingu w lesnej gluszy nad szumiaca rzeczka Dolores. Na miejscu bylo wszystko co potrzeba – wc, prysznice, prad. Administracja zalecala chowac jedzenie przed m.in. niedzwiedziami.

23.5 (sroda) – 87 dzien wyprawy

Dzis etap krotki, ale mocno gorzysty. Pierwsze 40 km caly czas pod gore na przelecz Lizard Head Pass (3.116 m). Potem szalony zjazd do miasteczka Telluride, kurortu narciarskiego, ktory w sezonie zimowym odwiedza wielu slawnych gosci. Miasto lezy w rozleglej dolinie otoczonej gorami o stromych scianach. W tej osadzie gorniczej w latach 80. XIX wieku mieszkal Butch Cassidy i tu wlasnie obrabowal pierwszy bank. Jego banda napadala na banki, pociagi i dylizanse oraz kradla konie. Przestepcy rozdawali lupy przyjaciolom, a nawet obcym bedacym w potrzebie, co przysparzalo im sympatii. W westernie „Butch Casssidy i Sundance Kid” opisujacym dzieje tych wlasnie zlodzieji i koniokradow, glowne role zagrali Paul Newman i Robert Retford, a piosenka z tego filmu zdobyla Oskara. Miasteczko Telluride urocze, ale kemping fatalny. Kamienisty, nierowny z wystajacymi korzeniami. Daleko do wody i pradu, a prysznic platny 3$.

24.5 (czwartek) – 88 dzien wyprawy

Dotarlismy do Montrose. Duzego miasta z kempingiem jak marzenie. Zadbana, krotko przystrzyzona trawa, basen na powietrzu, internet, pralnia, prysznic za darmo i co nie mniej wazne blisko centrum handlowego. Kupilem butle gazowa za 13$. Moze wystarczy do konca pobytu w USA. Oprocz butli gazowych uzywamy jeszcze czajnika zakupionego przez organizatorow wyprawy. Mamy tez lodowke samochodowa, z ktorej napoje, po zakupionej cenie, sprzedaje Ieva, nasz kierowca. Trzymamy w niej rowniez mleko.

25.5 (piatek) – 89 dzien wyprawy

Rano przez internet rozmawialem z rodzina. Dowiedzialem sie m.in. ze sasiadka targnela sie na zycie, skaczac z 7. pietra. Czytalem o tym wypadku on-line w gazecie „Co Tydzien”, ale nie wiedzialem, ze to wlasnie nasza sasiadka. Jak bardzo trzeba byc zdesperowanym, zeby popelnic taki czyn? Dzis wjechalismy do Parku Narodowego Czarnego Kanionu. Bilet wstepu kosztowal 7$. Wieczorem zrobilismy naszym samochodem objazd punktow widokowych. Kanion robi wrazenie, ale gdzie mu tam do Wielkiego Kanionu Kolorado.

26.5 (sobota) – 90 dzien wyprawy

Slonce dzis swiecilo jakby przez mgle, za to wiatr hulal na calego. Pierwsze 2 godziny jechalem bez koszulki. Ostatnie kilometry trasy, to ostry zjazd do jeziora. Wiatr krecil na wszystkie strony. Minalem samochod ciezarowy zepchniety przez podmuch na pobocze, w polowie wiszacy nad przepascia. Rannego kierowce opatrywaly sluzby medyczne. Kemping nad jeziorem fatalny. Na krzakach. Do WC i wody 200 m. Jezdzilismy na rowerach. Prysznic daleko, przy restauracji. Platny 3$. Ogolnie warunki nie najlepsze, a na dodatek do pierwszej w nocy strasznie wialo. Namioty ledwo wytrzymalu napor wichury.

27.5 (niedziela) – 91 dzien wyprawy

Trzeci dzien jedziemy droga US 50. Wlasnie przekroczylismy 6000 km trasy. Dzis sie sprezylem i przejechalem 80 km w 2 godziny 50 minut. Co z tego,  jak na samochod bagazowy czekalem 2 godziny. Zdazylem zmarznac przy sklepie obok kempingu, bo bardzo sie ochlodzilo. Kemping ladny. Jest blisko WC, prad, woda, internet, porysznice i pralnia, a nawet sklep i bar, ale jak to w USA mocno wieje. Gdy poszedlem do WC wiatr porwal mi plandeke pod namiot. Przeszukalem caly plac i jej nie znalazlem. Okazalo sie, ze wpadla do strumienia i poplynela. Znalazlem ja 100 m dalej. W nocy obudzilo mnie przenikliwe zimno. Postanowilem, ze jezeli bedzie po trzeciej, to do rana jakos przecierpie. Byla 2.14. Przypomnalem sobie o 2 obszernych toaletach. Byly w nich rowniez prysznice i lawki. Slowem, duzo miejsca do spania. Niestety w pierwszej gniazdko uwialo sobie mlode malzenstwo z Jeleniej Gory – Natalia i Wojtek. Na szczescie druga byla wolna. Ale czy mialem skazac pozostalych czlonkow wyprawy na gonitwe z pelnym pecherzem po prerii? Zwyciezylo ludzkie milosierdzie i toalete zostawilem wolna, bo przypomnialem sobie, ze tuz obok jest pralnia. Po cichu uchylilem drzwi i moim oczom ukazalo sie pomieszczenie niewiele mniejsze niz pokoj w Las Vegas. W srodku 2 pralki, 2 wirowki i regaly, a na nich koce. Bylem uratowany. Spalem jak susel do samego rana. O 6-tej na termomatrze przed sklepem bylo -9 stopni.

28.5 (poniedzialek) – 92 dzien wyprawy

Rano nasluchiwalem odglosow po arktycznej nocy, ale wszyscy jakby wody nabrali w usta. Za to zaczeli dzialac. Pierwsi zareagowali przedstawiciele Zjednoczonego Krolestwa. Irlandczycy John i Aodhan, Szkot Bob i Nowozelandczyk Bill wynajeli sobie ogrzewany domek. Gdy sie o tym dowiedzieli Polacy zaczeli kombinowac. Informacja, ze doplata wynosi tylko po 4$ na osobe rozwiala ich watpliowsci. Natalia, Monika, Ieva i Wojtek zajeli drugi domek. Na placu boju o pralnie pozostalo jeszcze 6 osob. Na upartego jakos bysmy sie pomiescili w 2 toaletach i pralni, ale po co sie gniesc. Malzenstwo Walkerow z Nowej Zelandii, Maryla i Sigitas oraz Ewa i Janek okazali sie twardzielami i postranowili spac w namiotach. Pralnie mialem do wylacznej dyspozycji. Pewnie pomysleli o mnie, ze jestem mieczak, a przeciez ja tylko wypelnialem polecenie producenta mojego spiwora, na ktorym napisal od +5 stopni do +25. Rano na termomtrze bylo -7 stopni. Woda w bidonach zamarzla, a na namiotach byl szron. Tej nocy jednak dlugo nie spalem, bo prawie do trzeciej pisalem na laptopie Sigitasa artylul do gazety „CoTydzien” i wysylalem zdjecia. Ale za to w jakich cieplarnianych warunkach.

29.5 (wtorek) – 93 dzien wyprawy

Dzis pobilismy rekord wysokosci. Wspielismy sie na przelecz Monarche, na 11.312 stop (3.400 m). Trzeba bylo pokonac 16 km mocnego podjazdu pod gore. Na przeleczy poprosilem malzenstwo na masywnych motorach o zrobienie zdjecia z flaga Jaworzna na tle tablicy informacyjnej. Pry okazji otrzymalem od nich odznake z barwami Kolorado oraz wizytowke ich klubu motorowego. Moze z wizytowki skorzysta moj sasiad, ktory jezdzi na zloty motocyklistow? Dzis nocleg na dziko, ale przy prywatnym domu. Gospodarze uzyczyli nam lazienki i kuchni.

30.5 (sroda) – 94 dzien wyprawy

Dzis podwojnie smutny dzien. Zakonczyly wyprawe, po 37 dniach pobytu z nami, 4 osoby – Natalia, Ewa i Wojtek, ktorzy wracaja do Polski oraz Irlanczyk John, ktory udaje sie do siostry w USA. Drug smutna wiadomosc jest taka, ze wypadek mial Aodhan. Irlandczyk poslizgnal sie na piasku i sie wywrocil. Helikopterem zostal przetransportowany do szpitala w Pueblo. Na szczescie byl tylko mocno poobijany i z obandazowana noga pojawil sie na pozegnalnej kolacji. Pueblo, w ktorym dzis nocowalismy w hotelu, to duze miasto z portem lotniczym. W cenie noclegu mielismy sniadanie. Na recepcji byl do dyspozycji bezplatny internet.

31.5 (czwartek) – 95 dzien wyprawy

Po sniadaniu zegnamy odjezdzajacych. Ostatnie usciski, pamiatkowe zdjecia i zal, ze juz musza odjezdzac. A powrot maja nielatwy. Najpierw autobusem do Denver, potem samolotem do Los Angeles, kolejnym samolotem do Londynu i w koncu trzecim samolotem do Warszawy. Dzis juz chyba wyjechalismy z gor. Trasa plaska. Pola i laki wzdluz drogi, az po horyzont rowne jak stol. W miasteczku Ordway miejscowy szeryf skierowal nas do pani, ktora goscila juz m.in. wielu rowerzystow, jak wynikalo z ksiegi gosci. Nocleg nietypowy. 5 osob spalo w domu gospodyni, w trzech pokojach, 3 osoby w przyczepie kempingowej, a 3 na podestach przy przyczepach. Gospodyni wynajmuje druga przyczepe Kamili, ktora jeszce niedawno byla mezczyzna. Jest transseksualistka. Pieknie spiewa i gra na gitarze muzyke country. Wieczorem przebrana w stroj kowbojki, dala nam wspanialy 2-godzinny koncert. Wystepuje rowniez publicznie, dajac wiele koncertow.

01.6 (piatek) – 96 dzien wyprawy

Dzis ostatni dzien w stanie Kolorado. Jutro wjezdzamy do stanu Kansas. Oj, piekne bylo to Kolorado, piekne. Chcialoby sie rzec, jak Polska. Osniezone szczyty gor, urokliwe doliny, lasy i laki, rzeki i jeziora. Az zal je opuszczac. Mozna nawet wybaczyc te dwie przelecze o wysokosci ponad 3.000 m n.p.m i te 2 arktyczne noce na kempingu w Sargents. Ostatni nocleg spedzamy na dziko, w parku obok urzedu szeryfa, w Eads. Na slupie obok bylo gniazdko elektryczne, a wode i WC mielismy u szeryfa w piwnicy, albo przy drodze w publicznej toalecie tuz za torami.

Kansas (Brighton – Larned – Newton), 02-12.06

Jazda rowerem po drogach USA, to niezbyt ryzykowne zajecie, a nawet spora przyjemnosc. Mimo, ze po drogach porusza sie tu ponad 200 mln samochodow, olbrzymia siec szlakow komunikacyjnych powoduje, ze natezenie ruchu jest niewielkie. Szerokie drogi i pobocza ulatwiaja jazde. Samochody wyprzedaja wolniej jadacych np. rowerzystow szerokim lukiem. Tablice z numerami rejestracyjnymi np. w stanie Kansas, znajduja sie jedynie z tylu pojazdu. Numery rejestracyjne umieszczone sa na tle graficznego symbolu danego stanu. Np. w Kolorado na tle gor. Motocyklisci nie maja obowiazku noszenia kaskow podczas jazdy, dlatego okreslenie „poczuc wiatr we wlosach” ma tu nie tylko symboliczne znaczenie. Nad tablica z numerem danej drogi umieszczona jest tabliczka informujaca o kierunku w jakim ta droga prowadzi, np. North, South, East, West (polnoc, poludnie, wschod, zachod). Jest to duze ulatwienie dla przyjezdnych kierowcow, ktorzy wlaczaja sie do ruchu z drogi podporzadkowanej. W Polsce zdarzalo mi sie jechac w innym kierunku niz zamierzalem.

Wzdluz drogi prawie wszystkie domy nie posiadaja ogrodzenia, tylko bardziej lub mniej wypielegnowany trawnik siegajacy chodnika lub pobocza drogi. Przy drodze, czasem dosc daleko od domu, stoja skrzynki pocztowe o przeroznych ksztaltach i kolorach, zaleznych od inwencji wlasciciela. To charakterystyczny element krajobrazu USA.

02.6 (sobota) – 97 dzien wyprawy (97 km)

Po 14 dniach pobytu w stanie Kolorado wjechalismy do stanu Kansas. Spedzilismy tu kolejnych 10 dni. Kansas, to zupelnie inny stan od wczesniej poznanych – Kalifornii, Nevady, Artizony, Utah czy Kolorado. W 1874 roku rosyjscy emigranci przywiezli tu ze soba ziarna zboza, ktore z czasem przeksztalcilo ten stan w rolnicze „zaglebie” USA. Dzis Kansas szczyci sie najwiekszymi w kraju zbiorami zboz. Podczas jazdy przez ten stan bywaly dni, kiedy lany zboz i pol uprawnych ciagnely sie wzdluz drogi przez kilkadziesiat kilometrow. W czasie naszego przejazdu trwaly wlasnie zniwa. Olbrzymie kombajny koszac zboze przemierzaly wielkie polacie ziemi az po horyzont.

Pierwszym miasteczkiem po wjezdzie do Kansasu bylo Tribune. Tu nocowalismy w parku miejskim obok odkrytej plywalni, na ktora mielismy wolny wstep. Akurat w parku trwal zlot starych samochodow. Wypielegnowane automobile z lat 20-tych ubieglego wieku robily wielkie wrazenie. Wygladaly jakby dopiero zjechaly z tasmy montazowej fabryki. Wieczorem otrzymalismy informacje o zblizajacym sie wielkim huraganie. Zaproponowano nam przeniesienie sie do pobliskiej hali sportowej. Kilka osob skorzystalo z propozycji. Wiekszosc pozostawila namioty w parku. W miescie bylo slychac wycie syren ostrzegajacych mieszkancow. Po kilku godzinach nadciagnela burza. Wydawalo sie, ze nasze 7 namiotow wiatr rozerwie na strzepy. Momenty grozy potegowal deszcz. Na szczescie niezbyt gwaltowny i krotkotrwaly. Pierwszy od naszego wyjazdu z Los Angeles (od 39 dni). Podobno w miescie wybuchlo kilkanascie pozarow.

03.6 (niedziela) – 98 dzien wyprawy (dzien wolny)

Ktora to juz niedziela poza domem? Stracilem rachube. Pozostajemy w Tribune, bo dzis rest day, czyli dzien odpoczynku. O godz. 10 znajomy glos bicia dzwonow wzywa wiernych do pobliskiego kosciola. Mieszkam w poblizu kosciola od urodzenia i bicie dzwonow jest dla mnie zjawiskiem codziennym. Tu, katolicki kosciol sw. Jozefa zapraszal wiernych na jedyna tego dnia msze o godz. 10.30. Z naszej miedzynarodowej grupy rowerowej uczestniczylo we mszy 2 Polakow i Irlandczyk. 40-minutowe nabozenstwo odprawial ksiadz o wyraznie azjatyckich rysach. We mszy uczestniczyli ludzie roznych ras: biali, czarni, latynosi. W niewielkim kosciele prawie wszystkie miejsca siedzace byly zajete. Datki na tace skladane bylu w kopertach. Po mszy odbyl sie chrzest. Zostali tylko rodzice, chrzestni i najblizsza rodzina. W miasteczku jest jeszcze kilka kosciolow roznych wyznan.

04.6 (poniedzialek) – 99 dzien wyprawy (118 km)

Od kilku dni odprawy (tzw. map mityng) odbywaja sie nie rano przed wyjazdem na trase, a dzien wczesniej, wieczorem o godz. 19. Umozliwia to wczesniejsze wyjezdzanie, jeszcze przed upalem, nekajacym nas od poczatku pobytu w USA. Codziennie od rana do wieczora swieci slonce. Pierwsi na trase, juz o godz. 6, wyruszaja Walkerowie z Nowej Zelandii. Po nich solista Janek z Hrubieszowa. Na koncu Irlandczyk Aodhan i kierownictwo wyprawy – Maryla i Sigitas. Ci ostatni przed poludniem, a bywalo ze i pozniej. Dzis dlugi etap. 118 km samotnych zmagan. Po 8 godzinach jazdy z przerwami, przed godz. 16 bylem juz w Brighton. Rozbilem namiot w parku i poszedlem na basen, tuz obok. Na basenowym zegarze byla godz. 17. Chyba cos nie tak. Okazalo sie, ze wjechalismy w inna strefe czasowa. Z gorskiej, w centralna. W poprzednim miasteczku, tez w Kansasie, jest teraz godz. 16, a tutaj juz godz. 17. Roznica czasu do tego w Polsce zmniejszyla sie do +7. Z basenu moglismy korzystac, jako goscie, za darmo. Mielismy tez do dyspozycji, po zamknieciu basenu, prysznice i WC.

05.6 (wtorek) – 100 dzien wyprawy (107 km)

Kolejny dzien jazdy wsrod lanow zboz i pol uprawnych. Na drodze sporo rolniczych maszyn i… wiejskie zapachy przyjemnie drazniace nos. Na 106-kilometrowej trasie tylko jedno miasteczko – Scott City. Dzis nocujemy w Rush Center. Osada jak wymarla. Kilkanascie domow. Bezobslugowa stacja paliw, z zamknietym WC. Sklep monopolowy, a w nim polska wodka Luksusowa. Ciekawe, ze w takich sklepach nie sprzedaje sie napojow niealkoholowych, ani artykulow spozywczych. Jeden czynny bar, natomiast nie ma sklepu spozywczego. Dzis dzien szczegolny. Wlasnie minelo 100 dni od rozpoczecia wyprawy. Zostalo jeszcze 67 dni. Przy okazji jestesmy rowno w polowie trasy przez USA. Przejechalismy 43 dni z zaplanowanych 86. Na stole pojawil sie tort ze swieczkami, salatka jarzynowa, owoce i rozne napoje. Byla sejsa zdjeciowa i rozmowy do pozna. Przy okazji wyniknal spor filozoficzny Moniki z Jankiem. Czy losy poszczegolnych ludzi sa dzielem przypadku, czy tez sa przez kogos (cos) planowane?

06.6 (sroda) – 101 dzien wyprawy (106 km)

Po 6 dniach jazdy droga miedzystanowa US 96, na jeden dzien zjechalismy na lokalna droge. W polowie trasy duze miasto Larned, a potem prawie 60 km jazdy przez odludzie. Wreszcie trafilem do osady, gdzies na koncu swiata. Zagubionej wsrod lanow zboz, ciagnacych sie az po horyzont. W Houston jest kilkanascie domow. Miejsce do spania znajdujemy w miejskiej swietlicy, ktora jeszcze niedano byla szkola. Sala w srodku wyglada jak dom weselny. Stoly nakryte bialymi obrusami. Duza kuchnia i 2 WC. Pani ktora dysponowala kluczami od obiektu przyniosla nam wieczorem swojski chleb i maslo. Zjawil sie tez dziennikarz lokalnej prasy. Spalismy na podlodze miedzy stolami. Rowery pod scianami. Spanie na podlodze, to dla mnie nie nowosc. Bywa, ze i w domu spie na podlodze, ustepujac miejsca na lozku mojemu pieskowi. 25-kilogramowa Kora lubi sobie pospac na wersalce.

08.6 (piatek) – 103 dzien wyprawy (115 km)

Koszulke bialo-czerwona zakladam na specjalne okazje. Dzis sa takie az dwie. W Warszawie inauguracja mistrzostw Europy w pilce noznej Euro 2012. Polska gra z Grecja. Drugi powod, to przejazd przez miasteczko o nazwie Elbing (Elblag). W XIX wieku przybyl do USA wlasnie z Elblaga pruski emigrant Jacob Regier. Osiedlil sie w Kansasie. W 1887 sprzedal pod budowe linii kolejowej 80 akrow ziemi za 5 tys. $. Powstala stacje kolejowa chciano nazwac jego nazwiskiem, ale Regier zaproponowal nazwe jednego z trzech miast, w ktorych mieszkal na terenie dzisiejszej Polski – Elbing, Danzing (Gdansk) lub Marienburg (Malbork). Wybrano Elbing. Dzis to mala osada, w ktorej mieszka 229 osob.

Mecz Polska – Grecja zamierzalem sledzic na zywo w internecie, w bibliotece, w Newton. Wczesniej w Hesston przegapilem zjazd i wjechalem na droge szybkiego ruchu, ktore tez mozna bylo dojechac do Newton. Niestety policyjny samochod na sygnale przerwal moja dalsza jazde. Musialem wrocic na lokalna droge. Na wydarzenia na boisku musialem zywo reagowac, bo siedzacy obok mnie inni internauci jakos dziwnie na mnie patrzyli. Z emocji nie pamietam jak przejechalem ostanich kilkadziesiat km, a czare goryczy przepelnila lokalizacja noclegu. W parku miejskim miasteczka Cassoday toalety byly niesprawne, a przejezdzajace tuz obok pociagi wyly przez cala noc. Wlasnie dzis prezekroczylismy 7.000 km.

09.6 (sobota) – 104 dzien wyprawy (104 km)

Dzis diametralna zmiana krajobrazu. Skonczyly sie bezkresne lany zboz i pol uprawnych. Caly czas wzdluz drogi ciagna sie teraz laki i pastwiska. Nocujemy w Toronto (ale nie tym kanadyjskim) nad jeziorem. Walkerowie zostali w miescie Eureka, w hotelu. Od czasu do czasu nalezy im sie odrobina luksusu. Wszak Brian ma juz 69 lat, a Alison jest tylko o 5 lat mlodsza. Na pozegnalnej kolacji Moniki i Janka, ktorzy jutro wracaja do Polski, bylo pyszne jedzenie. Salatka jarzynowo-owocowa, owoce (czeresnie, arbuz, tryskawki) oraz rozne ciastka, ktore Monika otrzymala gratis w kawiarni, w Eurece. Lokal jutro mial byc nieczynny i tak by sie zmarnowaly. Impreza przy swiecy trwala prawie do polnocy. Szkot Bob wcielil sie w role muzycznego prezentera. Ze swojej MP-3, przez mocny glosnik, puszczal utwory na zyczenie.

11.6 (poniedzialek) – 106 dzien wyprawy (118 km)

Wyjezdzajac z kempingu nad jeziorem Toronto przypomnialo mi sie, ze rowno 40 lat temu tez nad jezorem, ale Zegrzynskim,  skladalem przysiege wojskowa, jako elew Szkoly Podoficerow i Mlodszych Specjalistow Wojsk Lacznosci w Bialobrzegach. Po „szkolce” zostalem skierowany do jednostki wojskowej w Krakowie, gdzie spedzilem 1,5 roku. Ta jednostka sasiadowala z kamieniolami na Zakrzowku, w ktorych, w czasie okupacji hitlerowskiej pracowal Karol Wojtyla, pozniejszy papiez Jan Pawel II.

Wczoraj pozegnalismy Monika i Janka, ktorzy najpierw naszym samochodem bagazowym pojechali do Chanutee, potem autobusem do Kansas City, a dalej juz samolotami: do Los Angeles, Nowego Jorku, Brukseli i Warszawy. W „spadku” po wyjezdzajacych otrzymalem butle z reszta gazu oraz troche kosmetykow i… sandaly. Sandaly do jazdy mam swoje, ale do konca wyprawy jeszcze daleko, wiec moga sie przydac. Poki co, jade w klapkach (przepraszam wszystkich porzadnych rowerzystow). Buty lekkie, przewiewne i nogi sie w nich nie poca. Jutro zegnamy Kansas i na 10 dni wjezdzamy do stanu Missouri. Do konca wyprawy pozostaly rowne 2 miesiace.

Wielkie Rowniny – Missouri, Illinois (Marshfield, Farmington, Chester, Carbondale), 12-22.06

Co mozna jesc w USA? Prawie wszystko, mieszkaja tu ludzie, ktorzy przyjechali ze wszystkich stron swiata. Jest tylko jeden warunek – trzeba miec pensje dyrektorska. Polskiemu emerytowi na zywienie sie w barach zabrakloby emerytury. A tu jeszcze trzeba kupic pamiatki, rodzina moglaby nie uwierzyc gdzie bylismy. Poza tym bywaja dni, gdy na trasie nie ma miast i miasteczek, a jesc trzeba. Kupujemy wiec na zapas rozne produkty w supermarketach, a potem kazdy tworzy to co potrafii. Nasz samochod bagazowy wyglada wtedy jak market na kolkach. Wiecej w nim kartonow z zapasami zywnosci, niz bagazy. Wirtuozem patelni, to ja nie jestem, ale sztuke przyrzadzania herbaty czy gotowania jajek na twardo wynioslem z domu. Teraz przechodze przyspieszony kurs przyrzadzania potraw z wyzszej polki. Dzis juz zrobienie salatki jarzynowej, platkow kukurydzianych na mleku czy ugotowanie makaronu nie stanowi dla mnie zadnego problemu. Poza tym w moim jadlospisie sa: nabial, warzywa, owoce i dzem. W domu smieja sie ze mnie, ze dlugo na takim jedzeniu nie pociagne. Poki co zyje i na trasie daje rade. Choc mocno spadlem na wadze. Ale to raczej z powodu innego klimatu i duzego wysilku fizycznego.

Jesli chodzi o pranie, to sprawa jest jeszcze prostsza. Po zakonczeniu jazdy, tak jak stoje, w koszulce, spodenkach, klapkach i rekawiczkach bez palcow (rowerowych) wchodze pod prysznic. Kapie sie i przy okazji robie przepierke. Czyli jak mowi przyslowie „2 pieczenie na jednym… prysznicu”. Raz na 2-3 tygodnie robie porzadne pranie w pralce automatycznej.

12.06 (wtorek) – 107 dzien wyprawy (121 km)

Dzis 50. dzien pobytu w USA. Opuscilismy Kansas i wjechalismy do Missourii. Najgorsze chyba juz za nami. Skonczyly sie pustynie i gory. Wkraczamy na teren, ktory ma geograficzna nazwe Wielkie Rowniny.

Jechalem ubrany w bialo-czerwona koszulke, bo na Euro 2012 Polacy grali dzis z Rosja. Mecz sledzilem w internecie, w bibliotece w Pittsburgu. Remis 1:1 pozwala zachowac szanse na awans do dalszej fazy turnieju, ale trzeba wygrac ostatni mecz grupowy z Czechami. Korzystajac z okazji pobytu w duzym miescie w bankomacie pobralem kolejne 200 $ i zrobilem solidne zakupy w centrum handlowym. Nastepna okazja moze byc dopiero za kilka dni. Na nocleg w Golden City dojechalem pozno, bo po drodze musialem kilka razy dopompowywac powietrze do tylnego kola. W parku miejskim, gdzie nocujemy, jest wszystko co potrzeba. Woda, prad, WC i prysznice.

Jaki jest dzisiaj dzien w USA? 6.12.2012 r. U nas bylby to 6 grudnia, czyli sw. Mikolaja. W Stanach najpierw pisze sie miesiac, potem dzien i na koncu rok.

14.06 (czwartek) – 109 dzien wyprawy (71 km)

Wyjatkowo krotka trasa, bo wczoraj przejechalismy 116 km, pokonujac niemale wzniesienia. Nie wiem dlaczego w przewodniku jest napisane, ze Missouri zalicza sie do Wielkich Rownin. Moze troche dalej droga bedzie bardziej plaska.

W miescie Marshfield, w bibliotece, pani poprosila o dokument ze zdjeciem. Byc moze moja 4-miesieczna broda wzbudzila w niej jakies podejrzenia. Nie mialem paszpartu, byl w samochodzie razem z bagazem. Po rozmowie z przelozonym pani bibliotekarka pozwolila jednak skorzystac z internetu.

Dzis nocowalismy na skwerku, w centrum miasteczka Hartville, obok poczty i biblioteki. Byla trawa ladnie przystrzyzona, stoly i lawki, ale nie bylo pradu, wody i WC. Nie dzialaly tez telefony, ale za to byl internet.  Po wode i do WC chodzilismy do pobliskiej stacji paliw.

15.06 (piatek) – 110 dzien wyprawy (101 km)

Po 100 km samotnej jazdy dotarlem do Summersville. Nie bylo jeszcze samochodu bagazowego, ani nikogo z naszej wyprawy. Gdy dojechal nasz samochod poszlismy z Ieva, kierowca, do banku. W przewodniku jest napisane, ze w obrocie pienieznym, w USA sa m.in. monety 1-dolarowe i poldolarowe oraz banknoty 2-dolarowe. Mimo usilnych staran nie udalo mi sie jednak natrafic na nie, choc jestesmy w Stanach juz prawie 2 miesiace. Po chwili bylem juz usatsfakcjonowany. Stalem sie szczesliwym posiadaczem nowiutkich monet 1-dolarowych oraz banknotow 2-dolarowych i uzywanych monet poldolarowych. Moja kolekcja walut z roznych krajow powiekszyla sie o kolejne egzemplarze. Jednym z nich jest 100 bilionow dolarow Zimbabwe (jedynka i 14 zer) przywieziony 2 lata temu z Afryki.

Wychodzac z banku natknalem sie na rodzine Amiszow, matke i dwoje dzieci. Udalo mi sie zrobic zdjecie, choc bardzo szybko odjechali powozem. Amisze, to chrzescijanska wspolnota protestancka wywodzaca sie ze Szwajcarii, konserwatywny odlam monnonitow. W Ameryce Polnocnej jest ich ok. 235 tysiecy. 80% z nich mieszka w Pensylwanii, Indianie i Ohio. Zyja w odizolowanych wspolnotach. Amisze nie akceptuja nowoczesnej techniki. Nie korzystaja z elektrycznosci, samochodow, telewizji, fotografii. Swoje zasady stawiaja ponad prawo. Nie sluza w wojsku, nie placa obowiazkowego ubezpieczenia, nie pobieraja od panstwa zadnych swiadczen. Nie wysylaja dzieci do szkoly, choc nauka w USA jest obowiazkowa do 16 lat zycia. Rodzilo to pewne konflikty, ale Kongres poszedl im na ustepstwa. Mezczyzni do czasu slubu gola zarost twarzy, a zonaci zapuszczaja dlugie brody. Ubieraja sie, a nawet czesza w okreslony sposob. Nie praktykuja malzenstw spoza wspolnoty. Zajmuja sie rolnictwem i rzemioslami z nim zwiazanymi.

Dzis razem z nami nocuje na kempingu jeszcze trzech innych rowerzystow. Jeden z nich ma rower, na ktorym sie jedzie w pozycji lezacej. W nocy mielismy prawdziwy koncert. Najpierw od 3-ciej do 5-tej ujadal glosno pies sasiada, a potem, przed switem, odbyl sie ptasi koncert.

16.06 (sobota) – 111 dzien wyprawy (83 km)

Tak sie zlozylo, ze nie ogladalem meczu Euro 2012 Polska – Czechy. Moze to i dobrze, bo nasi przegrali i odpadli z turnieju. Mimo duzych ambicji pilkarska potega nie jestesmy. Checi, to troche za malo. Wazne, ze wszyscy chwala Polske za organizacje imprezy. To jest prawdziwy sukces. W swiat poszedl sygnal, ze Polska to normalny kraj, ktory wiele potrafi. A wynik sportowy nie jest najwazniejszy.

Warunki noclegu w parku miejskim, w Ellington takie sobie. Do wody i WC 200 m. Dojezdzalismy na rowerach. Wieczorem przejezdzala obok nas Filipinka (pielegniarka)  z dziecmi, ktora wracala z imprezy dobroczynnej. Zostawila nam w prezencie hot dogi i bulki do nich, coca-cole w puszkach. Cala noc mocno padalo. Troche nas przemoczylo. Jestesmy juz 55 dni w USA, a dopiero drugi raz padal deszcz. Nowozelandczycy Alison i Brian Walkerowie chyba wyczuli pogode, bo udali sie do motelu. Dzis przekroczylismy 4000 km przejechanych w USA.

17.06 (niedziela) – 112 dzien wyprawy (101 km)

Przyjechalismy do duzego miasta Farmington. Tu spedzilismy 2 noce w hostelu dla rowerzystow. Obiekt w centrum miasta, niedaleko kompleksu handlowego. Kiedys miescilo sie tu wiezienie. Zelazne schody prowadza na pietro. W srodku trzy pokoje. Dwa z trzema lozkami pietrowymi i jeden 2-osobowy. W sumie dla 14-tu osob. Oprocz pokojow jest duzy salon z telewizorem, komputerem, lodowka, zlewozmywakiem i roznymi sprzetami kuchennymi. Sa tez prysznice, wc oraz pralki. Slowem idealne miejsce na 2-dniowy odpoczynek. Pierwszej nocy razem z nami bylo jeszcze trzech innych rowerzystow. Drugiej nocy bylismy juz sami, tylko w 9-tke.

19.06 (wtorek) – 114 dzien wyprawy (80 km)

Dzis pozegnalismy Missouri i wjechalismy do Illinois. Tylko na 3 dni. Illinois to najbardziej polski stan. W Chicago i okolicy mieszka ok. 1 mln Polakow. Wcale sie nie dziwie, bo klimat tu bardziej zblizony do naszego. Upaly tu juz nie takie straszne jak w innych stanach, a dodatkowo wieje wiatr znad Wielkich Jezior. Do Illinois wjezdzalismy przez duzy most kratowy na wielkiej rzece Missisipi w miescie Chester. Razem z doplywem Missouri to najdłuższa rzeka Ameryki Polnocnej i jedna z czterech najdłuższych rzek świata (obok Nilu, Jangcy i Amazonki)). Wyjezdzalismy 3 dni pozniej promem przez rownie znana rzeke Ohio. Wyjezdzajac rano z Farmington (jeszcze w Missouri), mijalem kolejne przecznice noszace nazwy amerykanskich prezydentow – Waszyngtona, Jeffersona, Jacksona, Lincolna. Czy u nas w Polsce byloby to mozliwe? Skoro dzieli ich sie na swoich i tzw. kolaborantow lub zdrajcow ojczyzny. I tym wlasnie roznimy sie od Ameryki.

W Chester kemping niewielki, przy drodze. WC i prysznic w pobliskim barze, w ktorym ogladamy mecz Euro 2012 Ukraina – Anglia. Ukraina przegrywa i odpada z turnieju. A wiec i drugi gospodarz Euro za burta. Mala to dla nas pociecha, ale jakby lzej na sercu. Po meczu jedziemy do parku miejskiego na basen. W USA w kazdym miasteczku taki basen mozna spotkac. Moze przeczyta ten tekst prezydent Jaworzna i dojdzie do wniosku, ze tak duze osiedla jak Podleze, czy Podwale powinny taki obekt posiadac.

20.06 (sroda) – 115 dzien wyprawy (103 km)

Dzis trasa prowadzila obok duzego miasta Carbondale. Umowilem sie z naszym kierowca Litwinka Ieva, ktora wyjezdza z miejsca nocegu zawsze jako ostatnia, ze zabierze mnie z trasy i pojedziemy na zakupy. Kupilem fajny prezent dla mojej coruni Wiktorii, ale nie mage zdradzic jaki, bo by sie wydalo, a to ma byc niespodzianka. Po zakupach, zanim dojechalem do konca trasy, wstapilem do Mc Donald’sa (porcja lodow 1$ + VAT) oraz wymienilem detke w przednim kole (przebicie). Dzis kemping nad jeziorem. Blisko WC, prysznice, ale na naszych wykupionych stanowiskach 16. i 17. Nie ma ani pradu, ani wody. Od poczatku wyprawy przejchalismy 8000 km. Zostalo jeszcze ok. 3000 km.

21.06 (czwartek) – 116 dzien wyprawy (101 km)

W Polsce dzis kalendarzowy poczatek  lata, a tu w USA mamy lato od pierwszego dnia pobytu, czyli od 24 kwietnia. Jedziemy lokalnymi, wiejskimi drogami. Na trasie jedno miasteczko (938 mieszkancow) i kilka osad. Samochody na drodze mozna policzyc na palcach. Okolica przypomina polskie krajobrazy. Duzo zieleni, pagorki, lasy, laki. Mielismy spac na kempingu w marinie (porcie jachtowym), ale ostatecznie wyladowalismy na innym, kilka mil dalej. Budynek drewniany tuz przy drodze. Dwie sale z lozkami, lodowka, mikrofalowka, telewizor. Sale klimatyzowane, na srodku stol, krzesla. Sa tez fotele, lampki nocne. Bardzo wygodny, przestronny obiekt, choc parterowy. WC i prysznice w innym budynku, tuz obok.

Kentucky/Harrodsburg, Berea, 22.06-04.07

Kazdy z uczestnikow wyprawy zaopatrzony jest w podstawowy sprzet biwakowy do nocowanie w terenie – namiot, karimate lub materac, spiwor oraz do gotowania i przyrzadzania posilkow. Mozemy wiec nocowac w kazdych warunkach, ale po calym dniu jazdy dostep do wody czy WC jest niezbedny. W USA jest olbrzymia siec kempingow o roznym standardzie, dlatego najczesciej w nich nocujemy. Czesto naszymi sasiadami sa tam wielkie samochody lub przyczepy kempingowe. Takie „domy na kolkach” posiada bardzo wiele rodzin. Kolejnym miejscem, w ktorym czesto zatrzymujemy sie na noc sa parki miejskie. Warunki do biwakowania czesto sa o wiele lepsze niz na kempingach. Obowiazkowo w takim parku znajduje sie wybetonowany i zadaszony plac a na nim lawkostoly. Obok takiej wiaty stoi niewielki budynek, w ktorym sa WC, a takze czesto prysznice. W wielu miastach wlasnie w parkach usytuowane byly odkryte baseny kapielowe. Z hoteli i hosteli (schronisk) korzystamy w duzych miastach oraz gdy mamy dzien wolny od jazdy. Mozna wtedy rzeczywiscie wypoczac i pozalatwiac wiele spraw (zwiedzanie, zakupy, internet, pranie, drobne naprawy). Tak bylo w Los Angeles, Las Vegas, Farmington, Pueblo czy Christiansburgu. Podczas pobytu w stanie Kentucky sposrod 12 noclegow, az 5 spedzilismy w kosciolach lub w ich najblizszym otoczeniu.

22.06 (piatek) – 117 dzien wyprawy (69 km)

Zakonczylismy zaledwie 3-dniowy pobyt w stanie Illinois i rozpoczelismy przejazd przez Kentucky. Tu spedzilismy kolejnych 12 dni. Kentucky jest tylko 3 razy mniejsze od Polski, a zamiezkuje go zaledwie 4 mln ludzi. Aby wjechac do tego stanu musielismy przeprawic sie niewielkim promem przez Ohio. 12 mil od granicy (ok. 19 km) znajdowalo sie spore miasteczko Marion, w ktorym mielismy pierwszy nocleg. Nocleg nietypowy, bo na zapleczu kosciola metodystow, w samym centrum miasta. 3-kondygnacyjny budynek z czerwonej cegly zasiedlilismy od piwnicy az po strych. Warunki tutaj mielismy wspaniale. Do dyspozycji kuchnie, stolowke, sale klasowe, WC, prysznice. Pastor administrujacy obiekt zrobil kazdemu z nas zdjecie, ktore potem wkleil do ksiegi gosci. Bylo w niej rowniez miejsce na nasze dane i komentarz na temat pobytu w osrodku.

 23.06 (sobota) – 118 dzien wyprawy (74 km)

Sobota to w USA dzien wyprzedazy roznych staroci, ktore ludzie wystawija na stolach przed domami lub na miejskich placach. Odbywaja sie rowniez w roznych miastach pikniki i festyny. W Dixon trwaly rano przygotowania do Freedom Festival. Nocleg znalezlismy w kosciele baptystow, w Sebree. Warunki mielismy tak wspaniale, jak wczoraj. Duza sala, niby stolowka i kuchnia. Obok salki szkolki niedzielnej. Byly rowniez: stol do tenisa stolowego, bilard, pilkarzyki, kacik RTV, WC, prysznice, a w magazynku duze materace. Pastor Bob ktory zarzadza obiektem mieszka w domu obok kosciola. Razem z zona zaprosil nas na kolacje. Byly gotowane warzywa, dania miesne, owoce, a na deser ciasto z gestym sokiem oraz lody z truskawkami. Wczesniej bylismy w klubie seniora, na sobotnim karaoke. Zespol 7 muzykow w bardzo podeszlym wieku przygrywal na gitarach, organach i perkusji, do tanca i spiewania. Grano standardy. Ochotnicy wychodzili na scene i spiewali. Po wspolnym muzykowaniu kazdy mogl sprobowac przygotowanych dan. Przy wyjsciu do duzego sloja wrzucalo sie dowolne datki.

Dziesiaj Dzien Ojca. Pierwszy raz Dzień Taty obchodzili mieszkańcy miejscowości Spokanew USA 19 czderwca 1910. Potem prezydent Lyndon Johnson, w 1966 roku, date obchodow swieta ustalil na 3. niedziele czerwca. W Polsce dzien ten przypada wlasnie dzis. Moja corunia Wiktoria pamietala o tacie i wyslala mejla z zyczeniami. Takie teraz zwyczaje. Synowie Artur i Sergiusz pamietali jakby mniej. Moze dlatego, ze sami nie sa jeszcze ojcami.

25.06 (poniedzialek) – 120 dzien wyprawy (odpoczynek)

Dzien wolny od jazdy, to wazny dzien na wyprawie. Mozna odrobic zaleglosci w spaniu, zrobic porzadne pranie, naprawic drobne usterki i przede wszystkim odpoczac. Namioty rozbilismy na kempingu w parku narodowym, ktory obejmuje jezioro powstale po zbudowaniu tamy na rzece Dough. Malzenstwo z Nowej Zelandii Alison i Brian oraz Irlandczyk Aodhan, do ktorego dolaczyla wczoraj zona, mieszkali w pobliskim hotelu, gdzie siedzibe ma rowniez administracja parku. Po poludniu na przystani jachtowej wypozyczylismy lodz silnikowa na 2-godzinny rejs po jeziorze. Zaplacilismy po 9 $ od osoby. Na srodku jeziora skoczyli do wody, by sie wykapac, Litwini Ieva i Sigitas oraz Nowozelnadczyk Bill.

26.06 wtorek) – 121 dzien wyprawy (96 km)

Po dniu przerwy jechalismy do Hodgenville, miasteczka w ktorym urodzil sie prezydent Abraham Lincoln. Za jego kadencji zostala uchwalona przez Kongres 13. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych znoszaca niewolnictwo (31.01.1865). Od dzis do konca trasy w USA jedziemy w 9-tke, po dolaczeniu wczoraj zony Aodhana (plus kierowca busa bagazowego). Trasa bardzo malownicza. Duzo pagorkow, zieleni, malych osad. Po drodze mijalismy powozy Amiszow. To wspolnota religijna (protestancka), ktora nie akceptuje wspolczesnej techniki (pradu, samochodow, fotografii, itp.) oraz nie pobiera od panstwa zadnych swiadczen. Jej czlonkowie nie chodza do szkoly, nie sluza w wojsku. Maryla kupila do nich dzem i warzywa. Ceny umiarkowane.

Dzis nastapila zmiana czasu, w polowie stanu Kentucky. Teraz roznica do Polski jest nie 7, a 6 godzin. W bankomacie bez problemu wybralem kolejne 200$. Spalismy w parku miejskim. Obok biwaku na trawie wybetonowany i zadaszony plac, a na nim 8 lawkostolow. Obok WC, ale brak gniazdek z pradem. Na szczescie Sigitas ma rozdzielacz, ktory po wkreceniu w miejsce zarowki ma z boku gniazdko na wtyczke.

28.06 (czwartek) – 123 dzien wyprawy (57 km)

Od rana upal, ale na szczescie mamy krotki dystans. Pod koniec jazdy duze miasto Harrodsburg. Pod biblioteka 4 rowery. Nowozellandczycy Alison, Brian i Bill oraz Szkot Bob okupowali komputery. Od Maryli dostalem informacje, ze na kempingu jest telewizor i mozna obejrzec polfinal Euro 2012 Niemcy – Wlochy. Odpuscilem internet i pojechalem od razu na nocleg nad jeziorem. Na zadaszonym miniamfiteatrze duzy telewizor. Obok nieduzy basen i nasze pole namiotowe. Po meczu (Niemcy przegrali 1:2 i odpadli z turnieju) wzialem prysznic, zrobilem pranie, a potem wszyscy poszlismy na basen.

29.06 (sobota) – 124 dzien wyprawy (73 km)

Sa takie dni podczas wyprawy, o ktorych chcialoby sie jak najszybciej zapomniec. Taki koszmarny dzien byl wlasnie dzis. Czy ten upal nigdy sie nie skonczy? Znowy zar lal sie z nieba. Na trasie platanina drog. Niektore nieoznaczone. Kilka razy wjezdzalem na inne drogi i musialem zawracac. Upal wzmagal sie z kazda godzina, a na dodatek zaczelo mi uchodzic powietrze z tylnego kola. Co godzine musialem dopompowywac rower. Zapas wody skonczyl sie w polowie trasy. Poprosilem o nia w kilku domach. Na dodatek kilka razy pogonil mni tez pies. Z radoscia wiec witalem miasto noclegowe Boree. Na ulicznym wyswietlaczu temperatura 108 stopni Fahrenheita (fizyk niemiecki urodzony w Gdansku). Na nasze to 42 stopnie. Od razu wstapilem do MC Donald’sa na loda (1$) i przy okazji wymienilem tez detke. Gdy wrocilem po umyciu rak… powietrza w kole znowu nie bylo. Dopompowalem detke i pojechalem do biblioteki, gdzie wskazali mi droge do pobliskiego kempingu. Przed wyjazdem na trase nie znalismy miejsca noclegu. W duzym miescie Berea sa 2 kempingi, nie wiadomo bylo, ktory lepszy. Ustalilismy, ze wiadomosc od naszego kierowcy bedzie w bibliotece.

01.07 (poniedzialek) – 126 dzien wyprawy (wolny)

Dzien wolny spedzalismy w malym miasteczku Bonneville. Sa tu koscioly 3 wspolnot religijnych: baptystow, metodystow i prezbiterian. Na zapleczu tego ostaniego, na skwerku, wczoraj rozbilismy namioty. Dzis finalowy mecz Euro 2012 Wlochy – Hiszpania, mistrzostw Europy w pilce noznej organizowanych w Polsce i na Ukrainie. Wielkie wydarzenie. Po sniadaniu zrobilem maly spacer po miescie w poszukiwaniu lokalu z telewizorem. Nie znalazlem, ale Maryla wyszukala taki bar czynny do 18-tej. Poczatek meczu w Kijowie 21.45, w Polsce jest 20.45, a u nas 14.45, wiec zdazylismy obejrzec mecz przed zamknieciem lokalu. Wygrali Hiszpanie. W przerwie meczu wyszedlem z klimatyzowamej sali na ulice. Na tablicy swietlnej przy drodze bylo 106 stopni (nasze 41).

02.07 (wtorek) – 127 dzien wyprawy ( 102 km)

Dzis dla mnie wspanialy dzien, nawet mimo przebicia detki na 65. kilometrze. Powietrze zeskie jak nigdy. Droga zacieniona na wiekszosci trasy. Kilometry uciekaly bardzo szybko. Koncowka etapu droga stanowa, wijaca sie wsrod wzgorz. Raz szeryf przywolal mnie do porzadku, nakazujac jazde poboczem, a nie skrajem szosy, przyjacielsko poklepujac mni po plecach. Nocujemy w hostelu Towarzystwa Historycznego, w Hindman. Oprocz gospodarza przebywa tam jeszcze 14 kotow roznej masci. Hostel w srodku lasu. Istna czarodziejska chata. Gospodarz wita kazdego przyjezdzajacego wielka szklana lodowej herbaty. Po prysznicu, przejmuje brudne rzeczy do prania, a wieczorem przyrzadza kazdemu wspaniala porcje pysznych lodow z bita smietana oraz plasterkami truskawek i bananow.

03.07 (sroda) – 128 dzien wyprawy (86 km)

Rano juz przed 6-ta gospodarz hostelu przygotowal dla nas owocowe sniadanie. Byla to prawdziwa uczta dla podniebienia. Owocowa kompozycja mienila sie feeria barw. Na jednym talerzyku byl wycinek melona, a na drugim pomarancza przekrojona na pol. Obok talerzykow dwa jablka – czerwone i zielona. Na trzecim talerzyku babka z bakaliami, na czwartym ciastko z bita smietana i truskawkami. Do tego platki kukurydziane, mleko, kawa i sok morelowy. Jakby tego bylo jeszcze malo, na srodku stolu duzy talerz z winogronami – czerwonymi i zielonymi. Na droge kazdy otrzymal jeszcze zapas wody mineralnej. Po tak udanym poczatku dnia dalej juz nie bylo tak dobrze. Cztery razy zmienialem przebita detke, a pekniete szprychy wymienial Bill. Takze Sigitas rozwalil opone na szkle. Nocowalismy w centrum baptystow, w hali sportowej. Warunki pobytu wspaniale. Dach nad glowa, prysznice, kuchnia. W hali trwaly zajecia dzieci przebywajacych na obozie wakacyjnym. Wieczorem zostalismy zaproszeni na wspolna kolacje – salatke jarzynowa, warzywa, mieso z grilla oraz zimne napoje. W hali spala z nami rowniez kadra obozu. Jutro Dzien Niepodleglosci. Wazny dzien dla Amerykanow.

Wirginia tonąca w zielenii

Radford, Christiansburg, Charlottesville, Fredericksburg, 04-15.07

Kolejnym, dziesiątymtym już stanem na naszej trasie przez USA była Wirginia, w której spędziliśmy jedenaście dni. To stan na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Wschodnia jego część to tereny nizinne, część zachodnia wkracza w Apallachy, system górski w USA i Kanadzie o długości 2600 km i szerokości 300-500 km. Nie są to zbyt wysokie góry. Najwyższy szczyt Mount Mitchel ma wysokość 2037 m n.p.m. Wirginia jest trzy razy mniejsza od Polski, a zamieszkuje ja 6,8 mln ludzi. Jedno z hrabstw tego stanu nosi nazwę polskiego generała walczącego o niepodległość USA Kazimierza Pułaskiego. Wirginia była jedną z trzynastu koloni brytyjskich w Ameryce Północnej, które podpisały w 1776 roku, w Filadelfii, Deklaracje Niepodległości, dającą początek nowemu państwu – Stanom Zjednoczonym.

04.07 (środa) – 129 dzień wyprawy (74 km)

Dziś Dzień Niepodległości USA. Wielkie święto, jednak niezbyt hucznie obchodzone. Może dlatego, że akurat przejeżdżamy przez tereny wiejskie i trudno tu o wielkie manifestacje. Rano podczas śniadania pies porwał ze stołu moje płatki kukurydziane. Poszedłem do samochodu, do lodówki po mleko, a on zjawił się niespodziewanie. A niech tam. Pies go drapał. To amerykański pies, więc mu wybaczam, bo dziś ma święto.

W ogóle ostatnio z tymi czworonogami mamy kłopot. Zauważyłem, że im dalej na wschód, tym więcej psów przypada na jedną milę. Czasem kilka razy jednego dnia trzeba ratować się ucieczką. Pół biedy, gdy droga jest płaska lub z górki. Wtedy można uciec. Gorzej jest, gdy jedziemy pod górę. Ale są i plusy całej tej sytuacji. Psy wnoszą wiele ożywienia do monotonnej jazdy. No i droga szybciej mija, bo trzeba gwałtownie przyspieszyć.

Po raz pierwszy podczas jazdy przez USA spadł deszcz, choć jesteśmy już tu 69 dni. Jednak szybko się wypogodziło. Dziś nocowaliśmy w parku rekreacyjnym obok basenu. Mieliśmy dostęp do wody, prądu i WC, ale nie było internetu i zasięgu telefonii komórkowej. Jako, że dziś Dzień Niepodległości wieczorem, po codziennej odprawie, raczyliśmy się tortem i arbuzem.

05.07 (czwartek) – 130 dzień wyprawy (84 km)

Tak wcześnie jeszcze nie wyjeżdżałem. 6.50, a ja ruszyłem na trasę. Jechało mi się bardzo dobrze. Chłodniutko, na drogach pusto. Idealne warunki do jazdy. W trzeciej z kolei osadzie, w połowie trasy, biblioteka przy szkole podstawowej, ale czynna od 11.00, a była 9.40. Do miasta Domascus dotarłem około południa i zaczął się problem. Ponieważ na mapie są dwa kempingi, nasz kierowca Ieva miała wcześniej rozeznać sytuację i nas odpowiednio pokierować, rysując kredą strzałki na drodze. Przejechałem miasto i nic nie zauważyłem. Przy wyjeździe z miasta drogowskaz informujący o kempingu w odległości 7 mil (11 km). Droga cały czas pod górę. Gdy w końcu dojechałem w recepcji zrobili wielkie oczy, bo nikogo z naszych tu nie było. Gdy wróciłem do miasta rozpętała się burza. W końcu okazało się, że za wcześnie przyjechałem i Ieva nie zdążyła zrobić odpowiednich znakó kierujących nas na kemping.

Podczas jazdy nietypową przygodę miał Nowozelnadczyk Bill. Chociaż miał na głowie kask, jakiś owad użądlił go przez otwór wentylacyjny i spuchło mu czoło.

Wieczorem Irlandczyk Aodhan obchodził 62. urodziny. Był tort truskawkowy, owoce (truskawki i winogron), różne napoje oraz angielski odpowiednik naszego 100 lat – Happy Birthday to You. Z uwagi na niepewną pogodę namioty rozbiliśmy pod zadaszeniem.

06.07 (piątek) – 131 dzień wyprawy (89 km)

Po wczorajszej ulewie powietrze było rześkie jak nigdy. W porze największego upału odwiedziłem bibliotekę w mieście Rural Retreat. Biblioteka na skraju miasta. Cisza, spokój, na sali żywej duszy. Można było się skupić. Wysłałem m.in. tekst i zdjęcia do „Co Tydzien”. W sklepie sieci General Dollar kupiłem kilka pamiątek dla najbliższych, m.in. bawełnianą koszulkę z angielskimi napisami dla dziesięcioletniego wnuka Krzysia. Na trasie znowu musiałem zmagać się z psami. Jeden wyskoczył nagle z krzaków i wystraszył mnie śmiertelnie, bo był łudząco podobny do wilka. Nocleg nad jeziorem, za miastem, w specjalnej strefie rekreacyjnej. Wieczorem kolejna, trzecia już z rzędu impreza. Święto Litwy z okazji koronacji wielkiego księcia Mendoga na pierwszego króla tego kraju w 1253 roku. Jak zwykle był tort, owoce oraz napoje. Przed degustacja szef wyprawy Sigitas oraz kierowca Ieva odśpiewali uroczyście hymn swojego kraju.

07.07 (sobota) – 132 dzień wyprawy (124 km)

Drugi pod względem długości etap w USA. Za to następny dzień mamy wolny. Na trasie dużo pagórków, miasteczek, zieleni. Oznakowanie szlaku, którym jedziemy w Wirginii bardzo dobre. Jechałem sam robiąc kilka postojów na posiłki. Wyjechałem wcześnie i do hotelu, w którym spędziliśmy kolejne 2 noclegi, dojechałem pierwszy. Przygodę na trasie mieli Irlandczycy Aodhan i jego żona Liz. Kilkanaście kilometrów przed miastem docelowym Christiansburgiem wjechali nieopatrznie na autostradę. Zatrzymała ich policja i… odtransportowała samochodem do hotelu. Szefostwo wyprawy, Maryla i Sigitas, też wjechali na autostradę, ale zdołali się wydostać o własnych siłach, pokonując liczne przeszkody terenowe – płoty z drutem kolczastym, blaszane bariery, krzaki.

Spotkałem wiele drogowskazów do hrabstwa i miasta Pulaski. Polski general, nazywany ojcem kawalerii amerykańskiej, walczył o niepodległość USA. Jest tu bardzo popularny. W jednej z bitew, w 1777 roku, uratował życie generałowi Jerzemu Waszyngtonowi, późniejszemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Zmarł 11 października 1779 roku roku w wyniku ran odniesionych w czasie oblężenia Savannah. W 2009 roku Kongres przyznał mu honorowe obywatelstwo USA. Taki tytuł posiada tylko siedem osób, m.in. premier Winston Churchill oraz Matka Teresa z Kalkuty. W pierwszą niedzielę października odbywa się największa w USA parada Pułaskiego (Pulaski Parade) na 5. Alei w Nowym Jorku.

08.07 (niedziela) – 133 dzień wyprawy (wolne)

Dzisiejsza niedziela jest dwudziestą spędzoną poza domem. Najbardziej brakuje mi tradycyjnych niedzielnych obiadków. Po nocach mi się śni rosół z makaronem, z dużą ilością warzyw oraz śląskie kluchy z modrą kapustą i rolada. Śniadanie w cenie noclegu, w niewielkiej jadalni obok recepcji. Płatki kukurydziane z mlekiem, bułki zwykłe i słodkie, masło, dżemiki śliwkowy i truskawkowy, czekolada na gorąco, kawa, herbata oraz soki – pomarańczowy i jabłkowy. Moje ulubione jedzenie. Po śniadaniu Aodhan z żoną, jak przystało na prawdziwych Irlandczyków, udali się taksówką na mszę do katolickiego kościoła, którą odprawiał ksiądz Polak. Po południu w amerykańskiej telewizji oglądałem finał najstarszego i najbardziej prestiżowego turnieju tenisowego na świecie w Wimbledonie z udziałem Agnieszki Radwańskiej. Wielki sukces naszej młodej zawodniczki i wielka promocja Polski. Przegrała z Amerykanką Sereną Williams, ale w decydującym secie nawet prowadziła. Dwudziestotrzyletnia krakowianka zarobiła w ciągu siedmiu lat na kortach całego świata prawie 10 mln USD.

09.07 (poniedziałek) – 134 dzień wyprawy (97 km)

Rozpoczynamy ostatni tydzień jazdy przez USA. W niedzielę wjeżdżamy do Waszyngtonu, w którym spędzimy ostatnie dni przed wylotem do Europy 19 lipca. Śniadanie jak wczoraj, hotelowe. Trasa w większości prowadziła polnymi drogami, przez góry i doliny. Wszak jesteśmy w Apallachach. Piękne krajobrazy z porażającą zielenią.

W czasie przerwy na posiłek minął mnie stary samochód kierowany przez nie mniej sędziwego kierowcę. Pytał w czym może pomóc, potem skąd jestem. Gdy dowiedział się, że z Polski, przeszedł na język rosyjski. Przed sześćdziesięciu laty przyjechał tu ze Związku Radzieckiego.

W mieście przeoczyłem zjazd na prawo i zrobiłem dodatkowe kilometry. Inni też się pogubili. Zdążyłem przyjechać przed deszczem na kemping, należał on do wspólnoty religijnej Bethel. Reszta przeczekiwała ulewę w różnych miejscach. Aodhan przy okazji postoju ogolił się na łyso. Na kempingu sporo młodzieży przebywającej na koloniach i obozach.

10.07 (wtorek) – 135 dzień wyprawy (94 km)

Potwierdziło się stare powiedzenie, że spieszyć to się trzeba tylko przy łapaniu pcheł. Padało od samego rana. Co bardziej niecierpliwi wyjechali na trasę mimo deszczu. Byli kompletnie przemoczeni. Jednak przed dziesiątą przejaśniło się i przestało padać.

Docelowe miasteczko to Vesuvius. To łacińska nazwa znanego włoskiego wulkanu Wezuwiusza. Obok miasteczka góra, na która prowadzi osiemnastokilometrowy podjazd. Ale to nas czeka jutro. Na trasie trafiłem na nieogrodzony sad brzoskwiniowy i odpowiedni zapas trafił do sakwy.

Nocleg wyjątkowo kiepski. Na trawniku za sklepem, przy głównej drodze, bez jakichkolwiek mediów. WC za sklepem, to plastykowy kontener typu polskiego Toi Toi. Prąd z gniazdka znajdującego się na tylnej ścianie sklepu. Woda do picia i mycia z węża ogrodowego pobliskiego domu.

12.07 (czwartek) – 137 dzień wyprawy (122 km)

Na początku trasy spore miasto Charlottensville. W tamtejszej bibliotece spędziłem sporo czasu na internecie. Za miastem zjechałem 2 km z głównej drogi, by odwiedzić dom rodzinny piątego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Jamesa Monroe’a. Ładny, ponad dwustuletni dom w kompleksie leśnym. Obok sklep z pamiątkami dotyczącymi różnych prezydentów, od Jerzego Waszyngtona po Baracka Obame.

Długa i ciężka trasa. Sigitas miał problemy z rowerem i musiał skorzystać z pomocy serwisu. Na miejsce noclegu dotarli z Maryla już po zmroku. Niewiele wcześniej Aodhan z żoną. Biwak na skwerku przy straży pożarnej, tuż obok torów kolejowych i głównej drogi. Toalety i prysznice do dyspozycji w remizie. W strażackiej księdze gości dużo wpisów rowerzystów.

13.07 (środa) – 138 dzień wyprawy (86 km)

Jeszcze raz trzynastka okazała się feralna. Najpierw, po północy, nie dały spać przejeżdżające tuż obok pociągi, a rano Litwinka Ieva potrąciła menażkę z gotującymi się na twardo jajkami i oparzyła nogę wrzątkiem (była w klapkach). Natychmiast wstawiła nogę pod bieżącą zimną wodę, a potem obłożyła lodem. Wieczorem twierdziła, że wszystko jest O’k. Czarę goryczy przepełniła informacja z Polski, która przeczytałem w internecie, o śmierci dwukrotnego mistrza olimpijskiego w boksie, Jerzego Kuleja.

W nocy przeżyłem moment grozy. Wieczorem szukając toalety na zapleczu budynku, w którym była recepcja kempingu, trafiłem na niezamknięte pomieszczenie, w którym było WC i prysznic. Oczywiście skorzystałem z obu opcji, a dodatkowo postanowiłem przenocować w kuchni obok, z uwagi na niepewną pogodę. Przyniosłem materac i pogrążyłem się w błogim śnie. W środku nocy obudziły mnie odgłosy kroków. Poczułem, że paraliż przeszywa moje ciało. To właściciel kempingu mieszkający tuż obok udawał się w piżamie do toalety, przechodząc tuż kolo mojego legowiska. Na szczęście w półmroku nic nie zauważył.

15.07 (czwartek) – 140 dzień wyprawy (95 km)

Ostatni dzień jazdy w USA. Przejazd z zachodniego wybrzeża, z Los Angeles do Waszyngtonu, który był ostatnim miastem na amerykańskiej trasie zabrał nam 80 dni. W tym czasie przejechaliśmy 6339 km. Ostatni odcinek postanowiłem przejechać z Maryla i Sigitasem – kierownictwem wyprawy. W połowie trasy szlak rowerowy wjeżdżał na teren Fortu US Army Belvoir. Przy wjeździe wartownik zażądał okazania dokumentu ze zdjęciem. Niestety mój paszport spoczywał w sakwie przewożonej przez nasz samochód bagażowy i dalszą jazdę musiałem odbyć samotnie starą, historyczną, ale zatłoczoną drogą stanową nr 1. Na wyznaczone miejsce spotkania pod Kapitolem o godz. 17 dotarła cala dziewiątka. Sesja zdjęciowa na tle siedziby Kongresu Stanów Zjednoczonych była ostatnim akcentem podróży przez USA.

Waszyngton, 15-19.07

15 lipca, po osiemdziesięciu dniach jazdy rowerem z Los Angeles, dotarliśmy do Waszyngtonu. Do zakończenia odcinka amerykańskiego naszej wyprawy pozostały 4 dni, które przeznaczyliśmy na zwiedzanie stolicy Stanów Zjednoczonych oraz przygotowania do odlotu, do Europy. Bilety na samolot mieliśmy wykupione na 19 lipca. Lecieliśmy z krajowego portu lotniczego Ronalda Reagana pod Waszyngtonem do Shannon w Irlandii, z międzylądowaniem na międzynarodowym lotnisku w Bostonie.

W Waszyngtonie mieliśmy wynajętą kwaterę w typowym szeregowcu. Zamieszkało w niej siedem osób: Aodhan i Liz (małżeństwo z Irlandii), Bob (Szkocja), Bill (Nowa Zelandia), Sigitas (Litwa), Maryla oraz ja. Małżeństwo z Nowej Zelandii – Alison i Brian spędzili ostatnie dni w USA z krewnymi w Waszyngtonie. Do centrum miasta mieliśmy niedaleko, bo zaledwie kilkanaście minut jazdy rowerem. W ogóle Waszyngton – co było dla mnie sporym zaskoczeniem – jest miastem niewielkim, jak na stolicę światowego mocarstwa. Jego powierzchnia wynosi zaledwie 177 km2, czyli niewiele więcej niż Jaworzna (152 km2). Dla turystów, to wielka wygoda, bo wszędzie jest blisko. Także ilość mieszkańców amerykańskiej stolicy nie jest imponująca, bo zaledwie sześćset tysięcy. W Polsce nie tylko Warszawa, ale także Kraków, Łódź, a nawet Wrocław pod tym względem przewyższają Waszyngton.

Stolica Stanów Zjednoczonych (od 1800) jest miastem młodym, utworzonym decyzją Kongresu w 1790 roku. Początkowo jego powierzchnia, zgodnie z zapisami ustawy, była kwadratem o boku dziesięciu mil, czyli wynosiła 260 km2. Złożyły się na to tereny przekazane przez stany – Wirginia i Maryland. W połowie XIX wieku zostały zwrócone ziemie Wirginii i odtąd miasto ma powierzchnię 177 km2. Oprócz obecności rządu federalnego, największym źródłem zysków Waszyngtonu jest turystyka, która corocznie ściąga tu prawie dwadzieścia milionów gości. Największe atrakcje stolicy USA skupione są przy National Mall, w centrum miasta, na przestrzeni dwóch mil (ok. 3 km). To szeroki pas zieleni, na początku którego, na niewielkim pagórku, znajduje się zwieńczony ogromną białą kopułą budynek amerykańskiego Kongresu – Kapitol, a na końcu stylizowane na wzór greckich świątyń Mauzoleum Lincolna. Wewnątrz mauzoleum znajduje się sześciometrowy posąg prezydenta USA, który przyczynił się (prezydent nie posąg) do zniesienia niewolnictwa oraz utrzymania jedności kraju po zakończeniu wojny secesyjnej. Centralnym punktem National Mall jest Pomnik Waszyngtona, stusześćdziesięciodziewięciometrowy obelisk z marmuru i granitu zbudowany na cześć pierwszego prezydenta. W momencie jego odsłonięcia był najwyższą budowlą na ziemi. Wewnątrz pomnika kursuje winda, która wywozi turystów na galerie widokową znajdującą się na sto pięćdziesiątym metrze. W 2011 roku, po trzęsieniu ziemi w pobliskiej Wirginii, pomnik został nieznacznie uszkodzony i został zamknięty do zwiedzania. W parku National Mall warto również zwiedzić Pomnik Bohaterów Wojny w Wietnamie. Na ścianie z czarnego marmuru, wyryto w kolejności chronologicznej nazwiska sześćdziesięciu tysięcy żołnierzy amerykańskich poległych w tej wojnie, w latach 1959-75. Kolejny pomnik – Bohaterów Wojny Koreańskiej oddaje cześć żołnierzom poległym w latach 1950-53. Zginęło wówczas pięćdziesiąt pięć tysięcy Amerykanów, a osiem tysięcy uznano za zaginionych. Przy National Mall znajduje się wiele wspaniałych muzeów, a najbardziej oblegane przez turystów jest Narodowe Muzeum Lotnictwa i Kosmosu. Znajdują się w nim m.in. aeroplan, którym bracia Wright odbyli pierwszy lot w 1903 roku, samolot Charlesa Lindbergha, którym odbył samotny lot przez Atlantyk w 1927 roku, kapsuła pierwszego amerykańskiego kosmonauty Johna Glenna, połączone statki kosmiczne Sojusz-Apollo oraz lądownik Apollo 11, którym na powierzchni księżyca lądował pierwszy człowiek, niedawno zmarły Neil Armstrong. Warto wspomnieć, że wstęp do wszystkich muzeów jest bezpłatny.

Podczas pobytu w Waszyngtonie miałem także możliwość zobaczenia tak znanych obiektów jak: Biały Dom (siedziba prezydenta USA), Teatr Forda (miejsce, gdzie został zastrzelony prezydent Abraham Lincoln) oraz siedziby dwóch ważnych instytucji – FBI (Federalnego Biura Śledczego) oraz radia Głos Ameryki. Tuż za rzeką Potomak, już na terenie stanu Wirginia, znajduje się Cmentarz Narodowy w Arlington. Leży tu trzysta tysięcy amerykańskich żołnierzy poległych w podczas I i II wojny światowej oraz wojen w Korei i Wietnamie. Znajduje się tu również grób prezydenta Johna Kennedy’ego, zastrzelonego w 1963 roku, na którym płonie wieczny znicz.

Czterodniowy pobyt w Waszyngtonie zakończył naszą podróż przez amerykańską ziemię. Następne dwadzieścia cztery dni spędziliśmy w Europie, przemierzając drogi Irlandii, Walii i Anglii.

Irlandia, Walia, Anglia, 20.07-09.08

Równo pięć miesięcy trwał nasz pobyt poza Europą. 20 lutego wylecieliśmy z Warszawy do Pekinu, a 20 lipca przylecieliśmy z Ameryki do Irlandii. Lot z Waszyngtonu do Bostonu trwał niewiele ponad godzinę, a z Bostonu do Shannon – przez Atlantyk – tylko 5 godzin i 45 minut. Za tę przyjemność trzeba było zapłacić ok. 3000 zł – 574 € za bilet + 200$ za drugą sztukę bagażu (rower). Inne parametry lotu to: długość przelotu 5200 km, wysokość 11 300 m, prędkość 1045 km/godz, temperatura zewnętrzna -55oC, wiatr 195 km/godz. W Irlandii rozpoczęliśmy trzecią część naszej wyprawy – etap europejski. Wcześnie przez dwa miesiące przebywaliśmy w Azji (Chiny, Korea Południowa, Japonia) i prawie trzy miesiące w USA.

Europa (Irlandia) przywitała nas wietrzną i deszczową pogodą, mimo środku lata. Klimat na wyspie jest umiarkowanie ciepły, na co wpływ ma północnoatlantycki ciepły prąd morski. Zimy są tu łagodne, a lata niezbyt upalne. Wilgotność powietrzna jest duża i niestety często padają deszcze. Na zachodnim wybrzeżu rosną jedyne w północnej Europie palmy. W Irlandii i Wielkiej Brytanii (Walia, Anglia) spędziliśmy ostatnie dwadzieścia cztery dni wyprawy. Pierwszy tydzień spędziliśmy na Zielonej Wyspie. Wraz z przylotem do Irlandii zmieniła się nie tylko pogoda, ale także warunki drogowe. Trzeba było przestawić się na ruch lewostronny, a sama jazda była bardziej uciążliwa ze względu na wąskie i kręte drogi. Odległości drogowe podawane są tu w kilometrach. Wszystkie noce w Irlandii spędziliśmy pod dachem, cztery w salach sportowych, a trzy w akademikach (Cork, Dublin). Do ośmioosobowej grupy która przyleciała zza oceanu (trójka Nowozelandczyków, dwójka Polaków – Maryla i ja, Litwin, Szkot i Irlandczyk) dołączyła szesnastka (dziewięcioro Polaków, pięcioro Niemców, Litwinka i Włoszka). Pierwszego dnia pobytu w Irlandii dołączyli do nas Danusia i Janek Jabczyńscy z Ożarowa oraz Maciek Rataj (mieszkający w Londynie). Dwa dni później w Cork – Zosia Bukowska z Wrocławia i Ula Jabłońska, a w Dublinie – rodzinka Jędroszów (Iga, Janek i syn Aleksander) i Danusia Burnicka z Torunia. W Walii dołączyła do nas Sylwia Kubus. Wszyscy Polacy (poza Maćkiem) jechali do samego końca, czyli Londynu.

Podczas pobytu w Irlandii mieliśmy okazję zwiedzić ruiny wczesnośredniowiecznego opactwa św. Fionana na wyspie Skellig Michael (zabytek UNESCO), miasto królewskie Cashel, słynące z najstarszych zabytków Irlanii, sięgających czasów przedchrześcijańskich oraz dwa największe miasta Irlandii – stolicę kraju Dublin i Cork. W studwudziestotysięcznym Corku mieszka aż dwadzieścia tysięcy Polaków. Podczas pobytu w tym mieście spotkaliśmy się z merem miasta oraz przedstawicielami organizacji polonijnych. Zostaliśmy zaproszeni  także do urzędu wojewódzkiego (hrabstwo), w którym podjęci zostaliśmy śniadaniem, a z galerii widokowej, znajdującej się na ostatnim piętrze, mogliśmy podziwiać panoramę miasta. W Dublinie zaproszeni zostaliśmy przez ambasady Polski oraz Litwy. Spotkaliśmy się tam z dziennikarzami prasy polonijnej – „Gazety Polskiej” i „Kuriera Polskiego”. 27 lipca z Dublinu popłynęliśmy promem przez Morze Irlandzkie do walijskiego miasteczka Holyhead. Dwugodzinny rejs kosztował 45 € (140 zł). W Irlandii podczas pięciu dni jazdy przejechaliśmy 475 km.

W Walii wylądowaliśmy 27 lipca, w dniu rozpoczęcia XXX Letnich Igrzysk Olimpijskich, które były pretekstem i celem naszej wyprawy. Uroczystość otwarcia zawodów oglądaliśmy na ekranach wielkiego telewizora w ekskluzywnym hotelu. Walię, która ma powierzchnię równą naszego średniego województwa (np. podlaskiego) zamieszkuje tylko trzy miliony ludzi. Językami urzędowymi są tu zarówno angielski, jak i walijski. Często różne napisy były dwujęzyczne. Chyba mieliśmy wyjątkowego pecha podczas pobytu w Walii, bo codziennie padał deszcz. Średnia roczna suma opadów wynosi tu około 1 000 mm, a  na zachodnich zboczach gór opady dochodzą nawet do 1 800 mm i więcej (Polska – 600). W Walii spędziliśmy dziewięć dni, zmagając się każdego dnia z górami oraz ciągłymi opadami. Przejechaliśmy na rowerach 515 km. W porównaniu do Irlandii sporo się zmieniło. Odległości na drogach podawane są tu w milach, a prawie całą powierzchnię tego kraju zajmuje pasmo Gór Kambryjskich. Wszystkie noce spędziliśmy na kempingach, śpiąc w namiotach. Standard kempingów, w porównaniu do tych w USA, był całkiem inny. Dla nas dużo gorszy. Brakowało nam stołów, ławek oraz pomieszczeń, w których można było przyrządzić i spożyć posiłki.

Podczas pobytu w Walii mieliśmy okazję odwiedzić miasto o najdłuższej na świecie nazwie – Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch – składającej się z pięćdziesięciu ośmiu liter oraz miasto Harlech, nad którym góruje zamek z XIII wieku, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W stolicy Walii Cardiff mieliśmy dzień wolny (3 sierpnia). Zwiedzaliśmy miasto, odwiedziliśmy też strefę kibica, w której na wielkim telebimie można było śledzić olimpijskie zmagania. Kilka osób z naszej wyprawy zobaczyło na żywo mecz piłki nożnej kobiet Brazylia – Japonia rozgrywany w ramach olimpijskiego turnieju na Millennium Stadium. To jeden z największych stadionów sportowych w Europie. Oddany został do użytku w 1999 roku.

5 sierpnia opuściliśmy Walię i wjechaliśmy do Anglii, gdzie spędziliśmy ostatnie siedem dni wyprawy. Anglię, mimo że ma powierzchnię ponad dwa razy mniejszą od Polski (130 tys. km2 / 312 tys. km2), zamieszkuje aż pięćdziesiąt trzy miliony ludzi. Powoduje to, że teren jest mocno zurbanizowany. Wszystkie noce spędziliśmy na kempingach, pod namiotami, z czego pięć ostatnich na boiskach sportowych adaptowanych w okresie igrzysk na potrzeby turystów.

Podczas krótkiego pobytu w Anglii mieliśmy okazję podziwiać zabytki światowego dziedzictwa: miasto Bath – dawniej kurort (wody geotermalne), a dziś centrum kulturalne, uniwersyteckie i turystyczne, Stonehenge – jedną z najsłynniejszych europejskich budowli (krąg olbrzymich kamieni megalitycznych z epoki neolitu i brązu) oraz zamek w Windsorze – od 1110 roku rezydencję królów angielskich, największy zamek zamieszkiwanym na świecie 800 m długości i aż dziewiętnaście baszt).

9 sierpnia eskortowani przez patrol policjantów na rowerach – the Metropolitan Police Cycling Task Force – wjechaliśmy do Londynu, miasta, które było celem naszej podróży. Przy Tower Bridge spotkał się z nami przedstawiciel Lorda Mayora Londynu. W stolicy Wielkiej Brytanii przebywaliśmy od 9 do 12 sierpnia. Tym razem aura okazała się dla nas bardzo łaskawa. Ostatnie dni wyprawy spędziliśmy przy pięknej, słonecznej pogodzie.  Położony nad Tamizą Londyn jest trzecim największym miastem Europy (po Moskwie i Stambule). Liczba mieszkańców miasta zbliża się do ośmiu milionów, a jego powierzchnia wynosi 1600 km2 (sto razy więcej niż Jaworzna). Całą aglomeracja londyńską (w promieniu 70 km) zamieszkuje około dwadzieścia milionów ludzi. Londyn jest największym centrum finansowym świata. Miasto, pełne zabytków i muzeów, przyciąga rocznie około trzydzieści milionów turystów.

Londyn, 09-11.08

Londyn, miasto niesamowite, wymyka się wszelkim statystykom. Cokolwiek by się nie powiedziało o tym mieście, to wszystko będzie za mało. Stolica Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej jest jednym z najważniejszych światowych centrów biznesowych, finansowych i kulturalnych, a historyczne centrum – City, stanowi drugie po Nowym Jorku najdroższe miejsce na świecie. Mają tu główne siedziby największe międzynarodowe banki i firmy. Znajdują się tu cztery obiekty wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO: Twierdza Tower (pełniąca funkcję pałacu i więzienia, gdzie przechowywane są koronacyjne klejnoty królewskie), Greenwich (łącznie z królewskim obserwatorium), Królewskie Ogrody Botaniczne w Kew oraz obszar obejmujący Pałac Westminster (miejsce posiedzeń obu izb parlamentu – Lordów i Gmin), Opactwo Westminsterskie (miejsce koronacji oraz pochówku królów Anglii i zasłużonych osób) i Kościół Świętej Małgorzaty. Londyn to również miasto, w którym trzy razy odbywały się Igrzyska Olimpijskie (1908, 1948, 2012). Na obszarze 1607 km2 mieszka w Londynie 8,2 mln ludzi (Warszawa 517 km2, 1,7 mln ludzi).

Podczas mojej półrocznej podróży miałem okazje poznać wiele wspaniałych metropolii. Pekin, Seul, Tokio, Los Angeles czy Waszyngton to piękne nowoczesne miasta, ale żadne z nich nie zachwyciło mnie do tego stopnia co Londyn. Ze znanych mi miast jedynie Rzym mógłby stanowić konkurencję. Inżynier Mamoń w filmie Rejs Marka Piwowskiego powiedział, że najbardziej podobają nam się piosenki, które już znamy. Parafrazując te słowa można powiedzieć, że najbardziej podobają nam  się miasta, które znamy, bo kto z nas nie zna słynnych budowli, które kojarzą się jednoznacznie z Londynem – wieży zegarowej Big Ben czy zwodzonego mostu Tower Bridge.

W Londynie nasza rowerowa ekipa przebywała zaledwie trzy dni. W tak krótkim czasie nawet w niewielkim stopniu trudno poznać, tak wielką metropolię, która rozciąga się w promieniu 72 km od centrum miasta. Na szczęście rower jest bardzo wdzięcznym pojazdem w zatłoczonym mieście, jakim jest Londyn i korzystając z niego udało mi się zobaczyć wiele wspaniałych obiektów.  Oczywiście na zwiedzanie poszczególnych zabytków nie było czasu, bo w środku sezonu (10-11 sierpnia) kolejki do kas biletowych są tasiemcowe. Mogłem jedynie z bliska zobaczyć słynne budowle.

09.08 (czwartek) – 165 dzień wyprawy (55 km)

Na trasę ostatniego odcinka wyprawy w grupie dwudziestu siemiu osób ruszyliśmy o godz. 10, po nocy spędzonej na kempingu w podlondyńskim Subiton. W drodze do stolicy Anglii towarzyszył nam pięcioosobowy policyjny patrol rowerowy, który stanowił eskortę. Ubrani w niebieskie koszulki firmowe, jadąc ścieżkami rowerowymi wzdłuż Tamizy, po pięciu godzinach dotarliśmy pod słynnego Big Bena. Następnie przejechaliśmy pod Tower Bridge, gdzie przywitał nas przedstawiciel Lorda Mayora Londynu (burmistrza). Sesja zdjęciowa na tle kół olimpijskich zawieszonych na słynnym moście była ostatnim akcentem prawie półrocznej wyprawy. Całą trasę od Pekinu do Londynu, o długości 11.469 km, przejechało pięciu uczestników – trzech Nowozelandczyków, Litwin (szef wyprawy) oraz ja. Pecha miała Maryla z Warszawy, której zabrakło zaledwie trzech dni. 6 sierpnia musiała wracać do Polski na pogrzeb bliskiej osoby. Spod Tower Bridge udaliśmy się na kemping, na którym spędziliśmy trzy ostatnie noce. Kemping zlokalizowany był na boisku piłkarskim. Na okres trwania igrzysk olimpijskich wiele obiektów sportowych zostało adaptowanych na potrzeby turystów. Na terenie obiektu mieliśmy wszelkie wygody: prysznice, WC, bar z wielkimi telewizorach, na których mogliśmy śledzić olimpijskie zmagania. Wieczorem w jednej z sal baru – przy pizzy – odbyło się uroczyste zakończenie wyprawy.

10.08 (piątek) – 166 dzień wyprawy

O godz. 10 Irlandczyk John, który zna doskonale Londyn, zabrał dwunastoosobową grupę (pięciu Polaków, trzech Litwinów, Nowozelandczyka, Włoszkę, Niemca i Szkota) na zwiedzanie miasta. Celem był park olimpijski. Na stacji metra kupiliśmy bilety sieciowe dobowe (7,7 £, ok. 40 zł). Przemieściliśmy się kilkoma liniami, przejeżdżając na drugi brzeg Tamizy. Na miejscu okazało się, że park nie przyjmuje już turystów. Bilety wstępu można było kupić w Internecie i już zostały wykupione. Pobliska galeria handlowa umożliwiała zobaczenie obiektów z sali widokowej umieszczonej na trzecim piętrze. Po odstaniu prawie godziny w kolejce wijącej się wzdłuż ruchomych schodów od parteru, za 2 £ (ok. 11 zł) mogliśmy zza szyby podziwiać olimpijskie obiekty. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy pomniku Great Fire of London. To najwyższa wolnostojąca kamienna kolumna na świecie (62 m). Upamiętnia ona wielki pożar Londynu, który miał miejsce w 1666 roku. Z jej tarasu widokowego można podziwiać panoramę miasta. Na drugi brzeg Tamizy  przeszliśmy piechotą Mostem Londyńskim, który sąsiaduje ze słynnym Tower Bridge. Na kemping dotarliśmy ok. godz. 18.

11.08 (sobota) – 167 dzień wyprawy

O godz. 10 udałem się na rowerową wycieczkę po Londynie. To jedyna szansa, aby zobaczyć co nieco. Obrałem prostą taktykę jazdy. Najpierw najkrótszą drogą jechałem do Tamizy, a potem przemieszczając się ścieżkami rowerowymi wzdłuż brzegu pojechałem do centrum, obserwując drugą stronę rzeki, na której znajduje się prawie wszystkie najbardziej znane zabytki. Przejechałem dzielnicę Greenwich. Niestety jej najsłynniejszy zabytek obserwatorium astronomiczne  był zamknięty dla turystów. Tamizę przekroczyłem mostem Tower Bridge wjeżdżając do północnego Londynu. Tu aż roi się od słynnych miejsc i budowli. Minąłem twierdze Tower, w której stracono królową Annę Boleyn, a obecnie przechowuje się insygnia królewskie (dwa największe brylanty świata – wieńczącą berło Wielką Gwiazdę Afryki ważącą 530 karata/10,6 dkg i wbudowaną w koronę Małą Gwiazdę Afryki o wadze 317 karata/6,3 dkg). Jadąc dalej wzdłuż Tamizy podziwiałem Pomnik Bohaterów Bitwy o Anglię, oraz znajdujący się na drugim brzegu, olbrzymi diabelski młyn – London Eye. To największe na świecie koło widokowe zostało oddane do użytku 31 grudnia1999 roku. Umieszczone są na nim 32trzydzieści dwie klimatyzowane kapsuły, w których mieści się dwadzieścia pięć osób. Jeden pełny obrót koła trwa około trzydzieści minut. Po zobaczeniu z bliska Pałacu Westminsterskiego (z wieżą zegarową Big Ben), Pałacu Buckingham – oficjalnej rezydencji królowej oraz słynnego dworca Victoria (dziewiętnaście peronów, sześćdziesiąt pięć milionów pasażerów) wróciłem Mostem Westminsterskim na drugą stronę Tamizy. Ze względu na krótki okres pobytu w Londynie niewiele udało mi się zobaczyć. Trzeba będzie tu koniecznie wrócić.

12.08 (niedziela) – 168 dzień wyprawy

Tuż po północy, po mnie i Litwinkę Raimondę, przyjechał busem Maciek, Polak mieszkający od siedmiu lat w Londynie, który wcześniej jechał z nami przez Irlandię. Przewiózł nas i bagaże na lotnisko w Luton, odległe o 52 km od centrum Londynu. Po dwugodzinnym locie o 11.30 wylądowałem w Modlinie. W powieści francuskiego pisarza Juliusza Verne angielski dżentelmen Filaes Fogg, realizując zakład z kolegami, objechał świat w ciągu osiemdziesięciu dni. Swoją podróż odbywał korzystając z istniejących wówczas środków lokomocji: parowca, pociągu, powozu, sań, jachtu i konia. Stracił przy tym prawie 20 000 £, co przy dzisiejszym przeliczniku wyniosłoby ok. 100 000 zł.  Nasza wyprawa, podczas której korzystaliśmy tylko z samolotu, promu i roweru,  trwała 168 dni. Nie wiem, ile wydali na nią inni koledzy, ale w moim przypadku było to ok. 28 000 zł.